Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/509

Ta strona została przepisana.

— Pocoś wrócił?
— Wróciłem, bo tam jest ktoś, co chce z panem generałem pomówić.
— Franz! krzyknął generał marszcząc brew energiczniej, niż dotąd, powiedziałem ci już ze sto razy, nędzniku, że po wyjściu z Izby ja chcę się orzeźwić czytaniem dobrych książek, by zapomnieć złych mów; inaczej mówiąc, nie chcę przyjmować nikogo.
— Panie generale, odpowiedział Franz mrugając okiem, to dama.
— Dama?
— Tak, generale, dama.
— Ależ powiadam ci, ośle, że gdyby to nawet był biskup, nie ma mnie w domu.
— A! ja powiedziałem, że generał jest.
— Powiedziałeś?
— Tak, generale.
— A komu to powiedziałeś?
— Damie.
— A tą damą jest?...
— Margrabina de la Tournelle.
— Tysiąc milionów piorunów! wykrzyknął generał podskakując na kozetce.
Franz równemi nogami uskoczył w tył i o łokieć dalej znalazł się w tej samej postawie.
— Więc powiedziałeś pani de la Tournelle, że jestem w domu? zawołał generał gniewnie.
— Tak, panie generale.
— A więc słuchaj Franz, zdejmiesz krzyż i galony, schowasz je dobrze do szafy i nie będziesz ich nosił przez sześć tygodni!
Na twarzy starego żołnierza dało się widzieć zmieszanie, po którem poznać było można, jaka burza powstała w jego duszy; wąsy trzęsły mu się we wszystkie strony, łza ukazała się w zakącie oka, i musiał czynić nadludzkie wysilenia, ażeby nie kichnąć.
— A! panie generale! szepnął.
— Koniec... odezwał się generał. A teraz wpuść tę panią.