Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/512

Ta strona została przepisana.

sięcy, krzyż komandora legji honorowej dwa tysiące czterysta: dodaj pani, proszę. Dołącz do tego miejsce deputowanego, oraz, dzięki wpływowi pani na swego brata, sposobność ożenienia się z jedną z najbogatszych dziedziczek w Paryżu, posiadającą dwa do trzech miljonów. Ależ ten człowiek, zdaje mi się, przeciwnie, szczęśliwy, jak dziecię poboczne.
— O, co też mówisz generale!
— No, jest to przysłowie; pani używasz przysłów, czemuż jabym miał się ich pozbawiać.
— Mówiłeś pan przed chwilą, że wszystkie przysłowia są fałszywe.
— Mówiłem tylko o tych, które mogłyby zaszkodzić mi w umyśle pani. Ale zdaje mi się, że odchodzimy od rzeczy, a pani przybyłaś do mnie podobno z żądaniem jakiejś przysługi. Cóż takiego, proszę?
— Czy pan nie domyślasz się trochę?
— Nie, słowo!
— Pomyśl, generale.
— Przykro mi, ale choć mnie zabij!
— Owóż, generale, przychodzę zaprosić cię do siebie na jutrzejszy bal.
— Pani wydajesz bal?
— Tak.
— U siebie?
— Nie, u brata.
— To znaczy, że brat pani wydaje bal.
— To wszystko jedno.
— Nie zupełnie... przynajmniej, co się tyczy mnie, ja nieposłałem bratu pani czterdziestu jeden bukietów, tak jak pani samej.
— Czterdziestu.
— Nie chcę się z panią spierać, co do jednego bukietu mniej lub więcej.
— Przyjdziesz pan?
— Na bal dany przez pani brata?
— Ale czy przyjdziesz?
— Czy pani na serjo żądasz tego odemnie?
— A! co też pan mówisz...
— Brat pani nazywa mnie starym demagogiem z Góry, dlatego, że zasiadam w lewym środku i wotuję przeciw jezuitom! Ciekawym dlaczego mnie nie nazywa zarazem