Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/515

Ta strona została przepisana.

lat, skutkiem nieprzewidzianej okoliczności, jako to zawetowaniem miljarda indemnizacji, nagle otrzymuje do rąk i za kwitem na swą przypadłość miljon dwakroć sto tysięcy franków.
— Przyznasz, kochany generale, że była w tem pewna delikatność, nie mówić ci, że masz syna, kiedy brak majątku postawiłby cię w tem smutnem położeniu, że nie mógłbyś temu synowi zostawić nic innego, tylko imię, bardzo zaszczytne, bardzo znakomite, ale bardzo ubogie.
— Pani margrabino, jeżeli jak przed półtora rokiem, przed rokiem i przed półrokiem, przychodzisz pani tu, ażeby mi dowieść, że nasz związek trwa od roku 1786, to ci powiem, że od wczoraj zająłem się „sztuką sprawdzania dat, a że całą noc ostatnią przepędziłem na sprawdzaniu daty przysłania pani mojego pierwszego bukietu i że...
— I że...
— Mój brat korsarz, albo synowiec mój malarz, jakkolwiek uważam ich za niegodnych nosić moje nazwisko i dziedziczyć mój majątek, odziedziczą go jednak i będą nosić nazwisko moje. Czy ci to wystarcza, margrabino?
— Nie, generale, bo ja nie po to przyszłam.
— Więc pocóż pani przyszłaś u licha? zawołał generał, pierwszy raz objawiając pewne zniecierpliwienie, czy po to, żebym się z tobą ożenił?
— Przyznaj pan, między nami, iż kochałeś mnie tyle, że propozycja taka, gdyby była uczynioną, nie powinnaby cię zadziwić.
— Przyznaję, margrabino, między nami, ale tylko między nami. Więc po to pani przyszłaś? Czemużeś nie powiedziała odrazu?
— Cóżbyś mi pan na to odpowiedział?
— Że nie mam najmniejszego wstrętu umrzeć w skórze starego kawalera, gdy tymczasem mam najwyższy wstręt umierać w skórze głupca.
— Pociesz się, generale, nie po to przyszłam.
— A więc do miljona miljonów piorunów!... A! przepraszam, margrabino, ależ bo pani, doprawdy, mogłabyś narazić na utratę raju nawet świętego, choćby już stał jedną nogą na progu.
I generał, wstawszy po tem zaklęciu, zaczął przechadzać się wszerz i wzdłuż. Zatrzymując się wreszcie przed margrabiną: