Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/521

Ta strona została przepisana.

— Powiedziałem ci stryju, że to na zalecenie lady Grey.
— A! prawda. I odmówiłeś?
— Odmówiłem stryju.
— A czy można wiedzieć o przyczynie tej odmowy?
— Twoje opozycyjne stanowisko w izbie, stryju.
— A cóż ma wspólnego z twojemi obrazami moja opozycja?
— Zdawało mi się, że kupno obrazu od synowca jest pochlebstwem wymierzonem przeciw stryjowi... Są w izbie ludzie nieskażeni sami przez się, którzy jednak mają w rodzinach swych za sto tysięcy franków posad!
Generał podumał chwilę i uśmiech zadowolenia przebiegł po jego twarzy.
— Posłuchaj, Petrusie, rzekł tonem jaknajbardziej ojcowskim, ja nie mam pretensji narzucać ci moich opinji, kochany chłopcze, i chociaż jestem zaciętym wrogiem ministerstwa w ogólności, nie chcę jednak, ażebyś ze względu na mnie, odrzucał słuszne zachęty, jakie rząd uważa za właściwe dawać ludziom zasłużonym. Ja nie podzielam głupiego mniemania tych, którzy myślą, że artysta nie powinien przyjmować ani krzyża, ani pracy urzędowej dlatego, że jakieś ministerstwo nie przedstawia jego opinji. Ponieważ ministerstwo, w każdym razie, przedstawia kraj, więc artysta otrzymuje od kraju a nie od ministerstwa, minister zamawia obrazy, ale Francja je płaci.
— Otóż, mój stryju, ja nic nie przyjmuję od Francji, ona za uboga.
— Powiedz raczej, za oszczędna.
— A przy tem, jaki jest los tych nieszczęśliwych płócien, zamawianych przez dwa lub trzy pokolenia dyrektorów sztuk pięknych, które widzieliśmy kwitnące? Niewiadomo. Jeżeli obrazy nie są podpisane wielkiem nazwiskiem, to tkają je po muzeach powiatowych lub gminnych; może nawet wyskrobują farby, by sprzedać ramę i płótno! Doprawdy, stryju, ja nie dlatego malowałem obraz, ażeby umeblować refektarz lub salę licytacyjną.
— Gdyby wszyscy malarze tak myśleli jak ty, mój kochany, ciekawym coby zrobiły galerje prowincjonalne?
— Przeistoczonoby je na cieplarnie, mój stryju, z donicami pomarańcz, granatów, bananów, palm, co więcej byłoby warte, wierzaj mi, niż krajobrazy kilku znajomych mi malarzy. Ja wreszcie nie sam tylko odmawiam, i po-