Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/531

Ta strona została przepisana.

— Nie, nie pojmuję.
— Forma przedewszystkiem!
— Więc stanowczo nie chcesz zaślubić tego tam miljona?
— Nie, mój stryju.
— To dobrze, poszukam ci innej.
— Niestety! stryju, wiem, że ją znajdziesz; ale pozwól mi powiedzieć, że ja nie małżonki nie lubię, lecz małżeństwa.
— Doprawdy! Toś ty widzę taki sam łobuz, jak twój ojciec. Czyż nie widzisz tego, że godzisz na dni swego stryja? Jakto! Ja w tę otchłań, którą zwą synowcem rzucam sześćdziesiąt lat doświadczenia, kocham go jak własnego syna, różnię się za niego, jakem to tylko co uczynił z przyjaciółką; oszukuję się z czterdziestoletnią nieprzyjaciółką, a ten łotr raz jeden w życiu nie chce mi przyjemności uczynić! Nic nigdy od niego nie żądałem, tylko, ażeby się ożenił, a on odmawia! Ależ ty jesteś bandytą! Ja chcę, ażebyś ty się ożenił; nabiłem sobie tem głowę, i ożenisz się, albo powiesz dla czego niechcesz!...
— Ależ tylko co powiedziałem, stryju.
— Słuchaj, jeżeli się nie ożenisz, ja się ciebie wyrzekam i widzieć będę w tobie tylko spadkobiercę, to jest wroga uzbrojonego przeciwko moim pięćdziesięciu tysiącom franków dochodu, i ożenię się sam dla wszelkiego bezpieczeństwa: zaślubię twój milion.
— Sam przyznałeś, stryju, przed chwilą, że panna jest brzydka.
— Ale jak będzie moją żoną, przyznawać to przestanę.
— Dlaczego?
— Bo nigdy nie trzeba drugim obrzydzać tego, co nam nie smakuje. No, no, mój Petrusie, bądź dobrem dzieckiem, jeżeli nie chcesz ożenić się dla siebie, ożeń się dla twego stryja.
— Żądasz właśnie stryju jedynej rzeczy, której uczynić nie mogę.
— Ale dajżesz mi choć jeden powód rozumny, do kroćset milionów djabłów!
— Stryju, nie chcę majątku zawdzięczać kobiecie.
— Z powodu?
— Że w tej rachubie jest coś, co zawstydza.
— Nieźle, jak na korsarskiego syna. Więc ja cię wyposażę...