Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/558

Ta strona została przepisana.

Róża uczyniła poruszenie ustami, mające znaczyć: „Oh, nie to ją skłoni.“
— A ty, co sobie życzysz, żebym ci dał w nagrodę za to, że mi pozwolisz zrobić swój portret?
— O! to prosiłabym dużych kawałków czerwonej materji, albo niebieskiej, z pięknemi obszewkami złotemi!
Dzika, jak dziecię cygańskie, Róża lubiła barwy jaskrawe i złociste frendzle.
— Będziesz miała to wszystko, rzekł Petrus.
I zrobił poruszenie ku drzwiom.
— Zaczekaj pan, odezwała się dziewczynka.
— A co?
— Pan nie powiesz jej, że mnie znasz.
— Komu?
— Brocancie.
— Nie.
— Nie powiesz jej pan, że mnie widziałeś.
— Dlaczego?
— Łajałaby mnie, żem panu otworzyła drzwi w jej nieobecności.
— Nawet gdybym jej powiedział, że przyszedłem w imieniu nimfy Carity?
— Nie trzeba jej nic mówić.
— Czy masz powód?
— Gdyby wiedziała, że księżniczka pragnie mieć mój portret...
— To co?
— Żądałaby od niej pieniędzy, a ja nie chcę, ażeby ona sprzedawała mój portret księżniczce, ja chcę, ażeby księżniczka otrzymała go w podarunku.
— Dobrze, moje dziecię, rzekł Petrus, a więc sza!
Róża, uśmiechając się swym ślicznym ale smutnym uśmiechem, uczyniła wielkim palcem znak krzyża na ustach zaczerwienionych gorączką, co miało znaczyć, że ona ze swej strony będzie zupełnie niemą.
Petrus spojrzał na nią po raz ostatni, jakby dla wyrycia sobie jej postaci w pamięci, na wypadek gdyby jakimś szczególnym zbiegiem okoliczności nie mógł się już widzieć z biedną żebraczką. Potem z kolei uśmiechnął się i rzekł:
— Dobrze, poproszę pana Salvatora o pozwolenie albo