remi on chwilowo połączył swe życie, a które nie mniej jednak żywo uderzyło w dźwięczne struny jego młodego serca.
Powoli jednak, rodzaj zasłony jaką miał przed oczyma, zaczął rzednieć, i jakby przez mgłę przyszedł do rozpoznawania malowideł okrywających ścianę.
Strona artystyczna wzięła górę nad stroną tajemniczą, rzeczywistość nad snem: poeta stał wobec jednej z najdokładniejszych kopij malarstwa dekoracyjnego ze starożytnych czasów.
Cztery wielkie części muru zawierały kwadraty otoczone ramami; każdy kwadrat przedstawiał krajobraz widziany poprzez kolumny perystylu lub też z okien mieszkania.
Ramy przedstawiały przeróżne fantazje, które późniejsza nauka archeologji spopularyzowała, jako to: godziny nocne i dzienne, tancerzy, konika polnego prowadzącego dwóch ślimaków zaprzężonych do woza, gołąbki pijące z jednej czary i t. p.
Całość przekopiowana była z wybornym smakiem i wiernością tonu, znamionującą niepospolitego kolorystę.
Byłoby to dla Jana Roberta zdziwieniem, gdyby ze strony jego nowego i szczególnego przyjaciela, cośkolwiek go jeszcze zdziwić mogło.
Poszedł więc, nie zdziwiony, ale zamyślony, postawić nasamprzód świecę na stole, obejmującym wszystkiego pięć do sześciu stóp obwodu pośrodku pokoju, a potem usiadł na krześle.
Wtedy oczy jego obojętnie przechodziły po różnych częściach salki jadalnej i nareszcie zatrzymały się na psie; przypomniał sobie słowa Salvatora:
— „Jak skończysz, pogadaj z Rolandem.“
Jan Robert skończył oglądać, a nawet myśleć; zawołał więc Rolanda, by z nim pogawędzić.
Na imię swe wymówione krótkim a ostrym akcentem myśliwskim, Roland który spał, a przynajmniej udawał, że spi, z pyskiem wyciągniętym między dwiema łapami, żywo podniósł głowę i spojrzał na Jana Roberta.
Powtórnie wymówił nazwisko psa, uderzając się ręką po kolanie.
Pies podniósł się na dwie przednie łapy i przystanął na sposób sfinksów.
Jan Robert po raz trzeci ponowił wezwanie.
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/56
Ta strona została przepisana.