Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/563

Ta strona została przepisana.

Dowiedział się przytem jeszcze jednej rzeczy; że pani Lidia de Marande, której był przedstawiony i której zaniedbanie stryj mu wyrzucał, była nietylko znajomą Reginy, ale nawet jej przyjaciółką, towarzyszką z St. Denis. Tak samo rzecz się miała i z młodą panienką, z Fragolą, którą Jan Robert znał tylko z widzenia, a która mieszkała z Salvatorem.
Tym sposobem, opowiadanie Jana Roberta nabierało w oczach Petrusa ogromnego zajęcia.
Ze swej strony Jan Robert, czując, że jest słuchany i że, jak mówią, sprawia wrażenie, opowiadał jak poeta.
Opowiadanie taki wpływ wywierało na słuchającym, że młody malarz już nie poprzestawał na ogólnych rysach powieści, lecz podał Janowi Robertowi ołówek i prosił, ażeby mu dał szkic grobowego widoku, jaki przedstawiała komnata Karmelity.
Jan Robert nie był malarzem, ale doskonale umiał scenizować. Miał przytem pamięć właściwą romansopisarzom, pozwalającą wiernie opisać miejscowość, którą raz tylko widział. Wziął więc kawałek papieru i skreślił nasamprzód plan powierzchni pokoju Karmelity, potem na innym papierze dał widok tego pokoju, wraz z trzema dziewicami zgrupowanemi około czwartej złożonej na łóżku, a w głębi nakreślił, we wspaniałym stroju dominikańskim brata Sarranti; piękny ten ksiądz, stał cichy, surowy, nieporuszony, jak posąg Rozmyślania.
Petrus chciwie śledził to wszystko oczyma.
Nim jeszcze skończył, wydarł mu papier z ręki.
— Dziękuję, rzekł, mam wszystko, co mi potrzeba: obraz mój gotowy! Daj mi tylko kilka szczegółów o mundurach w zakładzie St. Denis.
Jan Robert wziął pudełko z akwarelami i wskazał barwę.
— To dobrze! rzekł Petrus.
I z kolei wziął papier brystolowy i w obec Jana Roberta zaczął szkicować tę bolesną scenę, której poeta dał mu rysunek nieudatny, ale którą odmalował mu ustnie z gorącym kolorytem i prawdą.
Młodzieńcy rozeszli się późno w nocy.
Nazajutrz, punkt o południu Petrus zjawił się w pałacu Lamothe-Houdan. Po co tam poszedł? Co miał powiedzieć? Nie wiedział...