Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/566

Ta strona została przepisana.

— Co pan porabiałeś w tym smutnym dniu, nie mogąc zajmować się moim portretem?
— Byłem nasamprzód u małej Róży.
— U Róży Zimowej? żywo zagadnęła Regina. A ciszej dodała: Chodziłeś pan odwiedzić to dziecię?
— Tak, odpowiedział Petrus.
— A potem?
— Potem zrobiłem akwarelę.
— Z natury?
— Nie, z fantazji.
— Jaki jej przedmiot?
— O! rzekł Petrus, bardzo smutny!
— Mianowicie?
— Młoda jedna panienka chciała umrzeć razem ze swym narzeczonym, od czadu węglowego.
— Co? przerwała Regina.
— I nie zdołała, mówił dalej Petrus: umarł tylko narzeczony.
— Boże mój!
— Wybrałem tę chwilę, w której złożona na łóżku, otwiera oczy. Trzy jej przyjaciółki klęczą koło niej, w głębi, mnich Dominikanin modli się z oczyma wzniesionemi ku niebu.
Regina spoglądała na Petrusa z wyrazem osłupienia.
— A ta akwarela? zapytała.
— Oto jest.
I podał Reginie papier zwinięty.
Regina rozwinęła go i wydała okrzyk.
Petrus nie znając ani Fragoli ani Karmelity, narysował tak, że głowa jednej ukryta była w dłoniach, a drugiej w cieniu firanek łóżka; ale głowy, Reginy, pani de Marande i mnicha, znane Petrusowi, były doskonale podobne. Wszystkie nadto szczegóły pokoju Karmelity, wskazane przez Jana Roberta, czyniły ten rysunek czemś niewytłómaczonem, magicznem, niesłychanem dla Reginy.
Patrzyła na Petrusa; Petrus malował, lub udawał że maluje.
— Masz, siostrzyczko, rzekła Pszczółka wracając na palcach, oto woda, o którą prosiłaś.
Nie było sposobu żądać najmniejszego objaśnienia przy Pszczółce; czy wreszcie Petrus chciałby je dać?
Regina wzięła szklankę i poniosła do ust.