— Dalej, mówił Petrus, prócz odwiedzin Róży Zimowej, oprócz tej akwareli zbiorowej z fantazji, dowiedziałem się jeszcze jednej rzeczy, której szczerze pani winszuję: a to, że pani idzie zamąż za pana hrabiego Rappt.
W milczeniu, które nastąpiło po tych jego słowach, Petrus mógł dosłyszeć szczęknięcie zębów Reginy o brzeg szklanki, którą niosła do ust i którą ruchem prawie konwulsyjnym oddała Pszczółce, wylewając na suknię połowę wody. Czyniąc jednak wysiłek nadludzki, odpowiedziała.
— To prawda.
I zamilkła. Potem, przyciągając do siebie dziewczynkę, jak gdyby była tak słabą, że podpory szukać musiała u dziecka, spuściła oczy i przycisnęła głowę do płowej główki dziewczęcia.
W tej odpowiedzi i w tym ruchu Reginy był taki wyraz boleści, że Petrus zrozumiał, iż nie ma się już o co pytać. Dreszcz przejął go aż do samego serca na jej głos, oczyma śledził głowę dziewicy chylącą się miękko jak kwiat więdniejący i pozostającą w położeniu nie do opisania. Wszystko to oznaczało: „Przebacz mi, przyjacielu, jestem tyleż a może i więcej nieszczęśliwą niż ty“.
Od tej chwili taka cisza zaległa w salonie kwiatowym, że możnaby usłyszeć pękanie pączków różanych.
Cóż wreszcie mogli powiedzieć sobie, ten piękny młodzian i ta czarująca panna? Dźwięki najsłodsze, słowa najharmonijniejsze, oddałyżby tysiączną część rozkosznych wzruszeń, cicho w ich sercach szepczących? Milczenie to było dla nich rozkoszą niewymowną, chwilą szczęścia nieograniczonego; rozkoszą tem większą, szczęściem tem płomienniejszem, iż czuli oboje, że zapuszczając się w nie, dojdą nakoniec do głębokiej boleści.
Kochali się, według tego jak Petrus powiedział do stryja, miłością, na wyrażenie której język ludzki słów nie posiadał.
Na nieszczęście, w tej uroczystej chwili, w której dusze ich porozumiewały się, drzwi salonu otworzyły się nagle, a na progu ukazała się nabożna i impertynencka margrabina de la Tournelle.
Młodzi ludzie przebudzili się z marzeń.
Spostrzegłszy margrabinę, Petrus powstał z krzesła, lecz margrabina go niewidziała, lub udała że go nie widzi;
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/567
Ta strona została przepisana.