Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/60

Ta strona została przepisana.

— Przyjaciółka pańska ma wyjść dziś zrana i liczyła może na twoje towarzystwo.
— Nie; bo przecież słyszałeś pan jak mówiła, że nie może mi powiedzieć, gdzie idzie.
— I pan pozwalasz lubej swej chodzić w miejsca, których nie może wskazać? zapytał śmiejąc się Jan Robert.
— Wiedz o tem, kochany poeto, że nie ma miłości tam, gdzie nie ma zaufania. Ja kocham Fragolę całem sercem i prędzej bym własną matkę posądził, niż ją...
— Zgoda, ale może nie jest rzeczą roztropną ze strony młodej dziewicy, mówił dalej Jan Robert, wychodzić s a mej o godzinie szóstej zrana i dorożką pędzić po Paryżu.
— Zapewne, gdyby nie miała z sobą Rolanda; ale z Rolandem mogę ją wyprawić w podróż naokoło świata, nie obawiając się wypadku.
— To co innego.
Potem drapując się w płaszcz, z pewną zalotnością:
— Ale!... zawołał Jan Robert, słyszałem jak towarzyszka pańska mówiąc o jednej ze swych przyjaciółek, wspominała imię Reginy.
— Tak.
— Jest to imię mało upowszechnione... Znałem tego imienia córkę jednego z marszałków Francji.
— Córkę marszałka de Lamothe-Houdan? zapytał Salvator.
— Właśnie.
— Jest to przyjaciółka Fragoli... Pójdź pan!
Jan Robert nie dodając ani słowa, udał się za swym tajemniczym towarzyszem.
Wpadał z niespodzianek w niespodzianki.

XI.
Dusza i ciało.

Podczas dziesięciominutowego pobytu w sypialni, Salvator zupełnie zmienił ubranie.
Wszedł tam, przypominamy sobie, ubrany w odzież aksamitną, a wyszedł w białym surducie o długiem włosie, w kamizelce w kratki zapinanej pod szyję, w spodniach ciemnej barwy. Tak ubrany, niewiadomo do jakiej klasy towarzyskiej mógłby być zaliczonym; dopiero spo-