Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/609

Ta strona została przepisana.

za twój bukiet? Cały dzień myślałam tylko o tej chwili, w której go otrzymam i oddychałam nim wprzód nim go miałam w rękach.
— A gdzie on jest? zapytał książę.
— Gdzie jest?... Piękne pytanie! rzekła dziewica, wyciągając go z za gorsu, oto jest.
I czule ucałowała bukiet, który książę wydarł jej z rąk, by ucałować także.
— Oddaj mi mój bukiet! proszę o mój bukiet! zawołała dziewica.
Książę oddał. A ona uśmiechając się roskosznie:
— Zrywałeś go sam, nieprawdaż?
Książę chciał odpowiedzieć przecząco.
— Cicho! milcz! rzekła Rozena, to twój sposób łączenia kwiatów, poznałam go. Widziałam cię z tamtąd, z Wiednia, jak biegłeś po te piękne fiołki do cieplarni sąsiadujących z menażerją. W miarę jak rwałeś, kładłeś je na mchu, ażeby ciepło rąk nie odjęło im świeżości... Ale, mówiąc o rękach, twoje są jakieś rozpalone!
— Nie, nie, bądź spokojna; nigdym się tak dobrze nie czuł...
— Czy tak z kwiatami robiłeś? Powiedz!
— Tak.
— To też, mój ukochany książę, gdybyś wiedział jakim ja wzrokiem patrzyłam na te kwiaty! jakiemi okrywałam je pocałunkami!
— Droga Rozeno!
— Kiedy umrę, mój piękny książę, wolą moją jest, ażebyś na poduszce gdzie spoczywać będzie głowa moja, położył dwa bukiety fiołków; będzie mi się zdawać wtedy, że patrzysz na mnie przez całą wieczność swemi wielkiemi niebieskiemi oczyma!
Rozkosznie było patrzeć na dwoje tych dzieci, bo dziewczyna zaledwie kilka miesięcy starszą była od chłopca, jak szczebiotały poetycznie, przyciśnięte do siebie, rozkochane.
Patrząc na nich, przypominały się sceny poetów opiewających miłość, ale nadewszystko przychodziła na pamięć scena z Romea i Julii. Zdawało się, że czoła ich oświecają różane obłoki jutrzenki. Widok miłości naprowadza na myśl wiekuistą wiosnę.