sób noszenia sukni, wzięcie się i mowa, mogły oznaczyć tę klasę.
Z kapeluszem na ucho, Salvator był czeladnikiem wyświątecznionym, z kapeluszem prosto na głowie, wyglądał n a światowego człowieka w negliżu.
Jan Robert uważał na wszystko, dostrzegł odcień prawie niedostrzegalny.
— Gdzie pan chcesz iść? zapytał Salvator, stanąwszy z poetą na ulicy i zamknąwszy za sobą drzwi domu.
— Gdzie panu się podoba! Wszak pan przez tę całą noc podjąłeś się być moim przewodnikiem.
— Zróbmy tak, jak czynili starożytni, rzekł Salvator, rzućmy na wiatr pióro i idźmy w jego kierunku.
Szli aż do środka placu Saint-Andreé-des-Arts.
Salvator wydarł kawałek papieru z małego pugilaresika i puścił go na wiatr, który uniósł go w kierunku ulicy Poupée. Dwaj przyjaciele poszli za papierem fruwającym — przed nimi, jak jeden z tych pięknych motyli nocnych o białych skrzydłach; przybyli na ulicę Harpe. Drugi papier wyrzucony wskazał im drogę ku ulicy św. Jakóba. Szli przed siebie nie wiedząc gdzie idą; tam gdzie wiedzie pogadanka, gdzie wiedzie marzenie; na traf, na przypadek; szli bez celu, bez powziętego kierunku; tam gdzie idzie wiatr i chmura pięknej nocy, szli by wymieniać skarby swego umysłu, oddychać świeżemi kwiatami swej duszy.
Po kilkakroć Jan Robert próbował podchwycić tajemnicę nieodgadnionego młodzieńca, ale za każdym razem Salvator wyminął jego zapytanie, jak lis, który zręcznem zboczeniem wymija ścigającego charta. Nareszcie, zanadto przyparty:
— Wszak my, odparł, szukamy romansu mającego się utworzyć, a to co pan chcesz, ażebym ci opowiedział, jest romansem już ukończonym. Ustąpić twemu życzeniu, byłoby to cofnąć się wstecz. Idźmy naprzód!
Jan Robert przekonał się, że jego towarzysz chce pozostać nieznanym i nie nalegał więcej.
Zkądinąd wreszcie, bieg myśli dwóch młodzieńców przerwany został wypadkiem.
Kilkoro ludzi, mężczyzn i kobiet, zgromadziło się około człowieka leżącego na bruku.
— Pijany, mówili jedni.
— Umierający, mówili drudzy.
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/61
Ta strona została przepisana.