Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/610

Ta strona została przepisana.
III.
Zazdrość.

Na raz zachmurzyło się czoło młodzieńca. Oczy jego zatrzymały się na brylantowej bransoletce na ręku Rozeny, a z bransoletki przeszły na haftowany woreczek u pasa. Książę wydał cichy okrzyk i podniósł rękę do piersi, jak gdyby go co ukłuło w serce.
Rozena podwoiła czułości, ale czoło kochanka pozostało chmurne. Ona tymczasem uśmiechała się wciąż, chociaż słyszała okrzyk, chociaż widziała czoło zmarszczone. Nareszcie odezwała się:
— Masz tu, na tem pięknem czole, rzekła przeciągając wysmukłym palcem po miejscu, które wskazywała, jakąś myśl, którą przedemną ukrywasz, mój ukochany książę. Ale dla mnie ona widoczna...
Książę odetchnął boleśnie.
— Powiedz, mówiła dalej Rozena, co to za myśl?
— Rozeno, odpowiedział książę, jestem zazdrosny.
— Zazdrosny! rzekła Rozena z zalotnością. Otóż słowo, ci daję, domyślałam się.
— A widzisz!
— Zazdrosny! powtórzyła Rozena.
— Tak, zazdrosny.
— A względem kogo?
— Nasamprzód, względem wszystkich w ogóle.
— To znaczy się, względem nikogo.
— Ale i względem kogoś w szczególności.
— To chyba względem Boga, bo oprócz niego, mój książę, nie kocham nikogo.
— Nie Rozeno, to względem istoty ludzkiej.
— W takim razie, chyba względem własnego cienia, panie mój.
— Nie żartuj z boleścią, Rozeno.
— Z boleścią! Zazdrość twoja dochodzi aż do boleści?... O! jeżeli tak, to spłoszmy ją od razu. Któż to więc jest ten człowiek?
— Był dziś wieczór w teatrze.
— O! co to, to prawda:: dziś wieczór w teatrze, mój najdroższy książę miałeś rywala.
— Przyznajesz więc?
— Rywala, od którego otrzymałam wyznanie miłości: