Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/611

Ta strona została przepisana.

— A imię tego rywala, Rozeno?
— Tłum.
— O! rzekł książę z gestem złego humoru, wiem ja dobrze, Rozeno, że całe miasto kocha się w tobie... Ale posłuchaj... Chodzi o człowieka, który patrzy na ciebie oczyma tak namiętnemi, że doprawdy miałbym był pewną przyjemność pokłócić się z tym impertynentem!
Rozena uśmiechnęła się.
— Założę się, rzekła, że chcesz mówić o Indjaninie.
— Właśnie o tym człowieku, który tak zuchwale rozpościerał się w swej loży.
— Bardzo dobrze, bardzo dobrze, mości książę! Mów dalej, słucham cię.
— O! nie żartuj Rozeno! bo jestem na serjo zazdrosny... On ani na chwilę oczu z ciebie nie spuścił, od tej pory jak tylko weszłaś ma scenę, gdy tymczasem podczas opery, zdawało się, że dlatego tylko jest w teatrze, ażeby ciebie szukać w każdej loży.
— Żeby mnie szukać? Czy pewnym tego jesteś, książę?
— A ty, niedobra dziewczyno, kiedy nie patrzyłaś na mnie, toś zaraz oczy zwracała w stronę tego nababa. To też, kiedy cię przywołano, jakiż to królewski podarunek rzucił ci ten radżah Lahory?
— Osądź sam, mości książę, rzekła dziewica podnosząc rękę do wysokości oczu młodzieńca.
— O! poznałem te brylanty, bądź spokojna. Oślepiały mnie one nawet kiedym siedział w loży... Biedny wianeczku fiołków, jakżeś ubogo wyglądał przy nich!
— Gdzie był wieniec fiołkowy, panie? Książę uśmiechnął się z kolei.
— A gdzie są brylanty? zapytała.
— Czemu nie zostawiłaś ich w domu?
— Bo nie chciałam ich odłączać od tego woreczka, który był razem.
— Dlaczegóż więc woreczek jest przy twoim boku?
— Bo list zawiera.
— Od tego człowieka.
— Tak, panie, od tego człowieka.
— On śmiał do ciebie pisać, Rozeno?... Słuchaj, nie narażaj mnie na dłuższe cierpienie! Czy widziałaś się z nim przed tym wieczorem? Czy znasz go? Czy on ciebie kocha, i ty jego?