Ona uśmiechnęła się, a ja wciąż patrzyłem i słuchałem. Dziewczyna śpiewała piosnkę, a młody człowiek wtórował jej. Na nieszczęście, musiano im powiedzieć, że to ja byłem pod ich oknem, bo ustali nagle w pracy i oboje zaczęli wołać: Niech żyje król Rzymu! A ja znów ze swej strony wołałem: Niech śpiewają, proszę, żeby śpiewali! Powóz odjechał... Rozeno, dziś jeszcze widzę tych dwoje młodych, pięknych ludzi przy oknie; nieraz od tego czasu mówiłem o nich z panią de Montesquiou. Kiedy byłem dzieckiem, ona powiedziała mi, że to byli brat i siostra; ale później zrozumiałem, że to kochanek z kochanką. Dwa szczygły skakały w klatce, dziewczyna śpiewała... Rozeno, jabym robił zegarki, wziąłbym się zaraz do pracy tej nocy, gdybym mógł zabrać się do tego w Paryżu, w izdebce nad brzegami Sekwany. A ty robiłabyś kwiaty i śpiewałabyś tę piosnkę, która pozostała w mej pamięci...
Rozena spojrzała na zegar, za dziesięć minut miała wybić godzina druga. Domyśliła się, że generał de Premont, lub Sarranti, a może obaj razem, czekają naprzeciw okna umówionego znaku. Piękna i szlachetna dziewczyna zrozumiała, że te poetyczne wspomnienia, oddalają umysł młodzieńca od celu wymagającego energicznych postanowień i zimnej krwi. Przeszła więc do drugiego wspomnienia jakie książę Reichstadzki wyniósł z Francji.
— Mówiłeś, książę, o jednem jeszcze zdarzeniu swych lat dziecinnych, o wspomnieniu z dni dawnych; proszę dokończyć.
— O! wspomnienie to, rzekł książę opuszczając głowę na piersi, dotyczy chwili, kiedy trzeba było opuścić Tuilleries i dążyć do Rambouillet... Nieprzyjaciel miał otoczyć Paryż; matka powiedziała do mnie: „Pójdź, Karolu!“ Ale ja zawołałem: „Nie, nie; nie pójdę, nie opuszczę Tuilleries!“ I czepiałem się firanek, łóżka i drzwi, wołając: „Nie pójdę, nie pójdę!“ Wyniesiono mnie przemocą, mówił dalej książę głosem stłumionym. Przeczucie jakieś mówiło mi, że już nigdy nie zobaczę Tuilleries: przeczucie mnie nie omyliło!
— Otóż, mości książę, rzekła Rozena, jeżeli zechcesz, możesz Tuilleries zobaczyć. Jeżeli zechcesz, zamieszkasz tam...
I pobiegła do okna, do trzeciego okna na prawem skrzydle zamku wychodzącem na Meidling, a chwytając jedną ręką firanki, drugą podniosła i zniżyła trzy razy świecę.
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/619
Ta strona została przepisana.