Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/620

Ta strona została przepisana.

Był to, przypomniany sobie, znak umówiony przez generała Lebastard de Premont.
Książę postąpił zrazu dla wstrzymania Rozeny; ale powstrzymując natychmiast pierwsze poruszenie słabości, rzekł:
— Ha! niech się spełni przeznaczenie każdego człowieka. Dziękuję ci, Rozeno!
W pięć minut potem usłyszano tentent konia pędzącego cwałem po wielkim gościńcu, w kierunku z Meidling do Wiednia.

V.
Który nie przydał się na nic, jeno ku zadowoleniu autorskiego kaprysu.

Powieściopisarz zdolny i pragnący zaoszczędzać wrażenia, przeskoczyłby przez ten rozdział i od cwału konia unoszącego swego pana ku Wiedniowi, przeszedłby natychmiast do zjawienia się pana Sarrantego, ale na dzisiaj niech nam będzie wolno być powieściopisarzem nieudolnym.
Powiedzieliśmy, że historja ta, jest historją, którą opowiadamy w gronie trzech lub czterech tysięcy zaufanych przyjaciół; pozwalamy więc sobie kierować się fantazją, a nie cyrklem, pewni będąc, że słuchają nas z pobłażaniem i lubią nas nawet z wadami.
Co chcecie! Nie mamy odwagi opuścić tak tych dwojga dzieci, które zmuszeni będziemy porzucić w kilku rozdziałach, może na zawsze.
Wyobraźcie sobie najwdzięczniejszą z póz, jaką przypisujecie dwom młodym Grekom, dwom pięknym Weronkom, dwom czarującym kreolom z wyspy francuzkiej, a nie będziecie mieć bardziej zachwycającego obrazu nad ten, który nam przedstawią dwaj bohaterowie tego opowiadania, w chwili, gdy wrócimy do sypialnego pokoju księcia Reichstadt.
Po drugi raz młodzieniec stracił siły z wysiłku moralnego; odwaga rasowa odbiegła, pozostał chłopiec nieśmiały i chorowity. Leżał na poduszkach sofy, a blada jego głowa spoczywała na kolanach Rozeny.
Siedząc na otomanie, oburącz, jakby naszyjnikiem, o-