bejmowała szyję księcia; różowe i giętkie jej palce krzyżowały się na szyi kochanka, a lekko przechylając mu głowę w tył, patrzyła czarnemi aksamitnemi oczyma w lazurowe oczy księcia.
Ileż to razy, czując bezwładność mego pióra w oddaniu tego, co widziałem tak jasno w zwierciadle mojej wyobraźni, ileż to razy żałowałem, że zamiast bezwładnego pióra, którem próbowałem pisać, nie miałem w ręku pędzla Tyejana lub Albana! Lecz cóż począć!
Dziecię, znużone wzniesieniem się chwilowem na szczyt energji męża, dziecię, stało się znowu dziecięciem. Rozena pojęła tę niemoc i pieściła księcia z czułością matki, a raczej starszej siostry.
Daruj czytelniku, iż nie możemy wstrzymać się od powtórzenia, jak cudownym był obraz tej twarzy zniewieściałej może nieco, ale słodkiej, łagodnej, uśmiechniętej, z nawpół rozwartemi ustami, zębami jak perły, zwróconej ku zachwycającej istocie, która dla opuszczonego, potrójne w sercu żywiła uczucie: pobłażanie siostry, poświęcenie matki i tkliwość kobiety.
Niejednokrotnie w czarnych godzinach smutku i samotności, uspokajała go w ten sposób, kołysząc i usypiając pod błogiem wrażeniem pieszczot, całusów i piosnek; płacząc, pocieszając i śmiejąc się z nim razem; gotowa zostać gdyby tego żądał, gotowa nawet umrzeć, jeśliby to było jego pragnieniem! Troskliwość jej dla tego dziecka dochodziła najwyższej, nieograniczonej potęgi; Rozena szczyciła się nim i uwielbiała zarazem.
Zdawało się, iż młody człowiek był istotą należącą do niej bezpodzielnie, że nikt więcej nie mógł rościć sobie praw żadnych do niego. Odczuwała ona jego cierpienia, jego życie i łączyła z własną osobistością.
Taka to troskliwość, starania i uprzedzanie pragnień w myśli, spojrzeniu i całem zachowaniu się ukochanej,, dały zapomnieć księciu o trzech bolesnych miesiącach złoconej niewoli, a więzienie jego, zmienione w Eden przez Rozenę, stało się przybytkiem nadziemskich rozkoszy, z jakiego uciec aniby pomyślał.
Ale zaczarowana ta siedziba podobną była niestety, do wyspy pływającej Latony; zdawała się spoczywać na kotwicy jak okręt, który w każdej chwili, czy z powodu liny zerwanej gniewnym podmuchem woli Bożej, czy też prze-
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/621
Ta strona została przepisana.