dając znak schadzki jutrzejszej, czego on nie uczyniłby był w żadnym razie.
Wszelkie trudności podobnego przedsięwzięcia stawały mu teraz w umyśle, a jakąkolwiek byłaby zręczność, jakakolwiek odwaga i poświęcenie dwóch tych ludzi, nie mógł książę ani Rozena wspomnieć bez drżenia, że nazajutrz, o tej godzinie, zamiast miłosnego szczebiotu, rozprawiać będą o ucieczce, spiskowaniu i walkach ztąd płynących.
To też wśród ciszy zalegającej komnatę i spokoju dwojga kochanków, których wziąć można było za grupę marmurową, młody książę, chwilmi drżał całem ciałem i spuszczał w dół głowę.
Rozena pytała go wtedy:
— O czem tak myślisz, książę?
Lecz on milczał, jak gdyby go własne myśli przerażały. W końcu, na jedno z takich pytań, odpowiedział:
— O czem marzę, Rozeno? o szaleństwie dwóch tych ludzi.
— O szaleństwie? sądziłabym raczej, iż rozważasz w ciszy ich poświęcenie.
— Jeżeli nazywam ich poświęcenie szaleństwem, Rozeno, wyłącznie to stosuję do owego niemożebnego zamiaru, jakim jest dostanie się do nas.
— Nic nie jest trudnem dla ludzi posiadających silną wolę. Czyż nie czytaliśmy oboje dziejów pewnego więźnia francuza, nazwiskiem Latude, który po trzykroć wydobywał się: dwa razy z Bastylji, a raz z Vincennes.
— Tak jest, słyszałaś być może o więźniu uciekającym z pod zamknięcia, ale nigdy o przyjacielu, któryby tam wszedł dobrowolnie.
— Lecz oni dostaną się do ciebie, książę.
— Być może; jednak spostrzegą ich i zatrzymają. Nie przypuściłabyś nigdy, jak ściśle, a niewidzialnie strzeżony jestem!
— Oni wiedzą o tem, ponieważ ostrzegają, abyś książę nie zwierzał się przed nikim.
— Jeśli zapragnę odbyć przejażdżkę po Dunaju, znajdzie się zawsze rybak naprawiający swe sieci o sto kroków od miejsca, w którem siadam na statek; łódź jego w tym samym czasie wyrusza na fale, a ma on minę obojętną, chociaż nie traci mnie z oczu na chwilę, zdaje się nie znać
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/623
Ta strona została przepisana.