mnie, a jednak gdy się zbliżę do niego i przemówię, pomrukuje wyrazy „Jaśnie oświecony książę i Wasza wysokość“.
— Czy sądzisz, książę, że nie wiem o tem?
— Jeżeli udam się na łowy i zapuszczę daleko w ściganiu jelenia; jeżeli przez nieuwagę lub umyślnie skryję się pod sklepienia niezmiernych borów naszych, pod osłonę drzew olbrzymich i uważając się za odosobnionego, w dali od spojrzeń oddycham prawdziwą swobodą, nie jak książę, lecz jak powszedni śmiertelnik, słyszę zaraz w oddaleniu kroków pięćdziesięciu, śpiewkę drwala wiążącego chrust szeleszczący. Drwal ów oczekuje tu na mnie, jeden z końców sznura tego człowieka owija się wkoło mojego obuwia i spostrzegam dopiero smutną omyłkę, spostrzegam, iż drzewa nie dają cieniu, że las nie jest w stanie dostarczyć schronienia samotnikowi.
— Nie powiadasz mi wasza książęca mość nic nowego w tym względzie.
— Gdy podczas zachwycających nocy letnich, duszę się w tych komnatach przysłoniętych grubemi obiciami i kiedy powezmę chęć zagłębienia się w owym parku, którego oświeżone trawniki rozścielają się przed zachwyconemi oczyma mojemi, spotykam natychmiast jakiegoś pokojowca zapóźnionego, dalej zaś wartownika oddającego mi honory. Wtedy, znudzony tem, że jestem zawsze i wszędzie księciem tylko, zarówno w ciemności jak w świetle słonecznem, rzucam się naprzód, opuszczam ścieżki i zagłębiam się w labiryncie zieleni... Czy sądzisz, Rozeno, że sam znajduję się w tej kryjówce? Nie! sroga pomyłka: słyszę po za sobą trzeszczenie gałęzi, widzę podwajający się naraz pień drzewa, cień, który zbliża się... Takim samym tu jestem niewolnikiem jak i we własnem mieszkaniu, tylko, że moja cela więzienna, zamiast dwudziestu kroków średnicy, wynosi trzy mile obwodu; nie ma zakratowanego okna, ale mur w swoim obrębie.
— Niestety! wszystko, co słyszę od ciebie książę, to samo ogół powtarza, lecz gdzież byłaby zasługa owych śmiałków starających się spełnić dzieło uwolnienia, gdyby sprawa ta nie przedstawiała trudności prawie niepokonanych?
— Porzucą oni swe zamysły, Rozeno, odezwał się młodzieniec, kryjąc uczucie nadziei pod cieniem zwątpienia.
— Panie, jak prawdą jest, że zmarszczyłeś czoło kiedy
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/624
Ta strona została przepisana.