Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/625

Ta strona została przepisana.

pierwszy raz zjawiłam się w twoim gabinecie, tak też uważam za rzecz niewątpliwą to, że nie z przekonania, lecz z powodu skrytej obawy mówisz w ten sposób.
— Czyż cię kiedy źle przyjąłem?
— O! cóż za złośliwy wyraz twarzy miałeś książę wówczas!
— Smutny tylko byłem, Rozeno.
— Powiedz raczej, zazdrosny!
— Niech i tak będzie!
— Fi! jaka to szkaradna rzecz, zazdrość. Pozostaw ją książętom austryjackiego domu, a ponieważ jesteś Francuzem, kochaj tak, jak kochają we Francji.
— A zatem wiesz, Rozeno, jaką bywa miłość w moim kraju?
— Nie, lecz słyszałam, że w ojczyźnie twojej objaw zazdrości jest najwyższą zniewagą, jaką tylko kobiecie wyrządzić można.
— Jest w tem nieco prawdy, ale nie odnoszącej się w tym razie do ciebie, gdyż nie jesteś ani Francuzką, ani Austrjaczką, Włoszką, Hiszpanką, ani Angielką, chociaż posiadasz co najmniej jeden z owych darów, jakiego Bóg udzielił potrosze każdemu z tych ubłogosławionyeh krajów... O! mówił dalej książę, obejmując ją ramieniem i zbliżając płonące usta do jej twarzy, jakże ty jesteś piękna, Rozeno, i jak matka twoja gorąco kochać cię musiała.
— Najświętsza Panno! krzyknęła nagle dziewczyna, spojrzawszy na zegar, czwarta minęła!... Bądź zdrów, żgnam cię, mój książę!
— Już?
— Jakto, czy za prędko?
— Tak, pozostaje nam jeszcze trzy godziny nocy.
— A kiedyż spać będziesz, panie? kiedy użyjesz spoczynku tak bardzo ci potrzebnego? Najpierw oświadczyć ci muszę rzecz pewną, a mianowicie, że jeśli nie otrzymam pozwolenia do odejścia, nie powrócę jutro.
— Mylisz się, Rozeno, chciałaś powiedzieć zapewne: tego wieczora.
— Jutro, panie! Dziś wieczorem przyjmować będziesz u siebie pana Sarranti, nie wolno ci zapomnieć o tem.
— Istotnie, lecz gdyby wypadkiem nie przybył?