Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/639

Ta strona została przepisana.

męczarni znoszonych przez cesarza, przyszła mi myśl wydobycia go ztamtąd. W tym celu złączyłem się z pewnym kapitanem amerykańskim, który przywiózł nam z Bostonu listy stryja twojego, byłego króla Józefa i ułożyliśmy wspólnie plan wydobycia się z niewoli, którego powodzenie zdawało się być niezaprzeczonem. Wydaliwszy się dnia jednego na polowanie dla ubicia kilku kóz dzikich, gdyż świeżego mięsa brakło często Napoleonowi, spotkałem owego kapitana. Ukryliśmy się w ciasnym wąwozie; ułożyli ostatecznie sprawę i postanowili tegoż wieczora przedstawić ją cesarzowi. Jakież przecie było zdziwienie moje, gdy po pierwszem przemówieniu, Bonaparte odezwał się:
— Milcz, głuptasie!
— Ależ, Najjaśniejszy panie, odrzekłem, pozwól mi chociaż przedstawić plany nasze, zawsze będzie czas na ich odrzucenie...
— Niepotrzebne zachody... Zamiary twoje...
— Cóż takiego, Najjaśniejszy panie?
— Znam równie dobrze jak ty sam.
— Co mam rozumieć przez to?
— Słuchaj, mój dzielny i staraj się pojąć. Dwadzieścia już razy ofiarowywano mi ułatwić ucieczkę.
— I zawsze napróżno?
— Zawsze!
Milczałem słuchając.
— A teraz, mówił dalej Napoleon, czy chcesz wiedzieć dla czego odmawiam?
— Nie.
— Ponieważ to policja angielska namawia mnie do ucieczki.
— O! Najjaśniejszy panie, mogę przysiądz, że tym razem...
— Nie przysięgaj, ale zapytaj wprzód Las-Casesa, kogo on spotkał wczorajszego wieczora rozmawiającego w ciemności nocy z panem Hudson-Lowe.
— Kogóż więc?
— Twojego amerykanina, który tak poświęca się dla mnie, głupcze.
— Czy to tylko prawda?
— A! wątpisz o mojem słowie, panie Korsykaninie?
— Najjaśniejszy panie, dziś jeszcze rozprawię się z tym człowiekiem.
— Tak, nie brakuje nic więcej, ażeby cię powieszono