Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/640

Ta strona została przepisana.

przed oknami mojemi, bo nie myśl, ażebyś został rozstrzelanym; piękny przedstawiłbyś mi obraz!
W tej chwili zjawił się w progu pan de Montolon.
— Najjaśniejszy panie, przemówił, gubernator chce mówić z wami.
Cesarz wzruszył ramionami z oznaką dziwnego niesmaku...
— Niech wejdzie, odpowiedział.
Chciałem odejść, lecz Bonaparte przytrzymał mnie za guzik od sukni. Sir Hudson-Lowe wszedł. Cesarz oczekiwał w niezmienionej postawie, spoglądając pogardliwie przez ramię.
— Generale, odezwał się gubernator, przychodzę się uskarżyć przed tobą.
Nigdy on nie zjawiał się dla innej przyczyny.
— Na kogo? zapytał Napoleon.
— Na obecnego tu pana Sarranti.
— Jakto, na mnie? zawołałem.
— Generał ośmiela się polować...
Cesarz przerwał mu:
— Wyborne zdarzenie, rzekł, właśnie i ja skarżyć się miałem przed panem na Sarrantiego.
Zdumiony, spojrzałem na Napoleona.
— Użalasz się, gubernatorze na to, iż on poluje, ja zaś na co innego zupełnie, bo na to że spiskuje.
Zaledwie powstrzymać się mogłem od wykrzyku.
— A! mruknął Lowe, spoglądając na zgromadzonych kolejno.
— Tak, człowiek, którego widzisz pan przed sobą, i który, uważając się za najszczerszego z przyjaciół i sług moich, nie rozumie ważności interesu, jaki w obec Europy i potomności, każe mi pozostać tu, cierpieć i zakończyć dni żywota; ponieważ niewdzięcznikowi samemu tu nie miło, sądzi, że i mnie tak samo, i podstępnych używa namów do opuszczenia tej pięknej wysepki.
— A! pan Sarranti namawia...
— Do ucieczki... tak, pana to dziwi? a i mnie też nie mniej, wszelako zaprzeczyć temu nie można, w tej właśnie chwili wykładał mi pian cały.
Zadrżałem słysząc te wyrazy.
— Niepodobna, wybełkotał gubernator, udając zdziwienie.
— A jednak rzecz się ma nie inaczej, tylko tak, jak miałem