powierniku, mam serce pełne sprzecznych uczuć, tak, że byłbym niezdolnym rozmawiać z krwią zimną, konieczną w tak poważnej sprawie. Daruj mi dwadzieścia cztery godziny, Sarranti, w imieniu ojca mojego, z którego cieniem naradzić się pragnę, błagam cię o to!
— Wasza wysokość masz słuszność, rzekł Sarranti głosem o tyle drżącym, o ile księcia był uroczystym. Zaszedłem dalej, aniżeli sądziłem przestępując te progi, chciałem mówić tylko o ojcu twoim, a mimowolnie zacząłem o tobie, książę.
— A więc, do po za jutra, mój przyjacielu, jeżeli zechcesz.
— O tejże godzinie?
— O tej samej... Przyniesiesz spis generałów, pułkowników i oddziałów wojsk, jakie sądzisz mieć do rozporządzenia, oraz kartę pocztową Europy, bo pragnę zdać sobie rachunek z przestrzeni, jaką przebiedz zamierzamy. Jednem słowem, staw się u mnie z gotowym i dobrze nakreślonym planem ucieczki, zawartym w kilku wierszach.
— Mości książę, jest pewna osoba, której pragnąłbym złożyć serdeczne podziękowanie, lecz nie śmiem, z obawy wywołania podejrzeń; ty panie, zobaczysz ją pierwej odemnie, racz więc podziękować w mojem imieniu. Po Waszej wysokości, ma ona jedna prawo rozporządzania życiem mojem.
— Bądź spokojny, zapewniał książę czerwieniejąc lekko. I podał rękę Sarrantiemu, który zamiast ją uścisnąć, pocałował z uszanowaniem, jak niegdyś rękę cesarską przy opuszczeniu wyspy św. Heleny.
Pozostawmy Rozene zatopioną w miłości, księcia Reichstadskiego w marzeniach, a generała Lebastarda wraz z Sarrantim w nadziejach i wróćmy do Paryża, to jest do prawdziwego ogniska wypadków stanowiących tło opowiadania naszego. Wielka tu oczekuje na nas praca i liczyć musimy na cierpliwą ciekawość czytelników, chcąc skończyć dzieło.
Chodzi o zatrzymanie się na czas pewien, abyśmy przejrzeć mogli wzrokiem badawczym ów rok 1827., którego