Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/66

Ta strona została przepisana.

— Tak, to dobrze.
— Ale pan jej odbierzesz moją Fifinę, prawda?
— Przyrzekam ci, że za trzy dni będziesz miał o niej wiadomość.
— A co będę robił przez te trzy dni?
— Będziesz siedział spokojnie.
— Troszkę prędzej, gdyby można; nieprawda, panie Salwatorze?
— Zrobię co będę mógł. Ruszaj.
— Dobrze, dobrze, idę, panie Salwatorze. No, to śmieszne! gdzież mi się nogi podziały? nie mogę już iść!
Salwator dał znak, dwaj ludzie zbliżyli się do Bartłomieja, który oparł się na nich i odszedł, mówiąc;
— Przyrzekłeś mi pan za trzy dni najdalej dać wiadomość o córce, panie Salwatorze, nie zapomnij.
I z drugiej strony ulicy, przed bramą szpitala, która miała się za nim zamknąć, cieśla krzyczał jeszcze:
— Nie zapomnij o mojem biednem dziecku, panie Salwatorze!
— Miałeś pan słuszność, rzekł Jan Robert, nie w szynku to trzeba poznawać ludzi.

XII.
To co słychać było na przedmieściu św. Jakóba w nocy z ostatniego wtorku na popielec, w dziedzińcu farmaceuty.

Po skończeniu operacji, po umieszczeniu chorego w szpitalu, nie pozostawało nic dwom młodzieńcom, tylko iść dalej, z tą pocieszającą myślą, że gdyby nie była przyszła im fantazja włóczyć się po ulicach nocą, o godzinie trzeciej, to byłby umarł człowiek, mający jeszcze ze trzydzieści lub czterdzieści lat życia przed sobą.
Lecz przed odejściem, Salwator prosił gospodarza o trochę wody na miednicę, dla obmycia rąk krwią obryzganych.
Wody było podostatkiem, ale miednice rzadkie były u czcigodnego farmaceuty, jedyna jaką posiadał, zawierała krew wydobytą przez Saiwatora z żyły cieśli a Salwator mocno zalecił, aby starannie zachowano tę krew dla pokazania lekarzowi, odbywającemu w szpitalu Cochin ranną wizytę.