Żądanie młodzieńca wyglądało przeto zrazu na niedyskrecję.
Farmaceuta popatrzył na około siebie i nareszcie rzekł do Salvatora:
— Ha! jeżeli pan chcesz dobrze obmyć ręce, to wejdź na dziedziniec i obmyj je sobie u pompy.
Salvator zgodził się, kilka kropel krwi bryznęło także na ręce Roberta i ten przeto poszedł za nim.
Ale nader przyjazne wrażenie zatrzymało ich na progu furtki od tego dziedzińca. Obaj spojrzeli po sobie. Rzeczywiście, zdziwienie ich było wielkie; usłyszeli naraz, za otworzeniem się drzwi od kuchni farmaceuty, pośród ciszy i milczenia pogodnej nocy, drganie prześlicznych akordów, jakby z miejsca zaczarowanego wychodzących.
Zkąd pochodziły te słodkie dźwięki? z jakiego miejsca? z jakiego niebiańskiego instrumentu? Był opodal wysoki mur klasztoru. Czy więc wiatr wschodni zrywał z kościelnego organu te urocze akordy i rzucał je na rzadkich przechodniów ulicy świętego Jakóba?
Czy sama święta Cecylia zstąpiła z nieba na ten pobożny dom, by obchodzić popielec?
W istocie, muzyka jaką słyszeli nasi dwaj towarzysze, nie była ani arją z opery, ani wesołem solo granem po powrocie z balu maskowego. Był to może psalm, hymn, karta wydarta z jakiej starej muzyki biblijnej. Może śpiew Racheli opłakującej syny swej w Raamie i nie chcącej pocieszyć się, gdy ich już nie było. Zapewne, bo przy słuchaniu tej melodji, zdawało się widzieć przechodzące nakształt żałosnych cieniów, wszystkie święte hymny miłości, wszystkie religijne melodje Sebastjana Bacha i Palestryny. Gdyby trzeba było nadać imię tej przenikającej fantazji, nazwalibyśmy ją „Rezygnacją“. Nie było dla niej właściwszej i wyrazistszej nazwy.
Nuta korzystne dawała świadectwo o kompozytorze. Musiał on być smutnym i zrezygnowanym, jak jego muzyka; obu młodzieńcom jednocześnie przyszła ta myśl do głowy.
Zaczęli więc od tego, po co tu przyszli, to jest od obmycia sobie rąk; poczem postanowili wyszukać wirtuoza.
Po skończonej operacji, aptekarz przyniósł im serwetę; w zamian za to, Jan Robert, by go wynagrodzić za wszystkie trudy, dał mu sztukę pięciofrankową.
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/67
Ta strona została przepisana.