książęce... Prawda, że bardzo byłaś zajęta wtedy, biedne dziecię, i że źle widzą oczy łzami zroszone.
— O! tak, w Meudon, wszak się nie mylę?
— Istotnie, w Meudon.
— A więc, rzekła dziewczyna cichym głosem, któż jest ów pan Salvator?
— Posłaniec, jak widzisz.
— Wyborną ma minę, ten twój posłaniec.
— Nie mówiąc, że wyborniejszym jest jeszcze, aniżeli wydaje się z pozoru, odpowiedział młodzieniec. I zwróciwszy na prawo, stanął przed posłańcem. Dzień dobry, panie Salvatorze! odezwał się podając mu rękę.
Salvator uniósł głowę, jak basza dający posłuchanie, spojrzał na witającego, następnie bez wahania ścisnął podaną dłoń, mówiąc:
— Dzień dobry, panie Ludowiku!
Był to w istocie Ludowik, który na wezwanie osoby prowadzonej pod rękę, przyszedł spożyć kilka tuzinów ostryg do oberży pod „Złotą Muszlą,“ która w całym rynku słynęła z podawania najświeższych ślimaków i najlepszego wina Chablis...
— Do kata! panie Salvatorze! mówił Ludowik, rad jestem widzieć cię przy obowiązku! Tego mi było koniecznie potrzeba, abym przestał uważać cię za przebranego księcia.
— I ja też, odrzekł Salvator, cieszę się widokiem twoim, panie Ludowiku, raz dlatego, że cię widzę i mogę uścisnąć dłoń człowieka z talentem i sercem, co sprawia mi przyjemność, powtóre, że dowiem się coś o biednej Karmelicie. Cóż się z nią dzieje?
Ludowik nieznacznie wzruszył ramionami.
— Lepiej się ma, odpowiedział.
— Lepiej, nie znaczy dobrze.
Ludowik wyciągnął rękę ku promieniom słonecznym, ozłacającym prześliczną główkę towarzyszki i rzekł:
— Otóż to, jak sądzę, najprędzej wróci jej zdrowie.
— Fizyczne siły, może, lecz moralne?... Ile to lat potrzeba...
— Dla zapomnienia?
— O! nie mówię tego! zawołał Salvator, sam widok jej przekonywa mnie, że niezapomni nigdy.
— A więc dla pocieszenia się?
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/671
Ta strona została przepisana.