Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/673

Ta strona została przepisana.

— Przynajmniej imię wraz z tytułami.
— A! a! znasz jej tytuły; a jakim sposobem?
— Słysząc je głoszone przez wasali księżniczki Vanvres.
— Tak, odezwał się Ludowik, Kamil ochrzcił ją tem mianem.
— Kamil Rozan?... Czy nie miałaś od niego wiadomości, księżno? zapytał Salvator.
— Nie miałam i nie spodziewam się mieć...
— Dlaczego? zagadnął lekarz. Czy nie myślisz przypadkiem, iż zazdrosny jestem?
— O! panie, wiem, że nie czynisz mi podobnego zaszczytu. Hrabina Battoir miała wielką słuszność!
— Cóż ona mówiła? pytał ciekawie Salvator.
— Oświadczyła co następuje: „Nie ufaj nigdy Anglikom, gdyż wszyscy są przewrotni! Nie zwierzaj Amerykanom bo...“
— Co znowu, księżno, chcesz pokłócić Francję ze Stanami Zjednoczonemu.
— A! prawda... Ale zapomniałam zupełnie o hrabinie Battoir!
— Gdzież ona przebywa?
— Oczekuje na mnie, a raczej oczekiwać ma przy rogatce Św. Jakóba, gdzie udała się dla przewiązania ran stryja swojego... Ruszajmy więc, siądźmy w dorożkę i zawieź mnie tam, gdzie dostawić przyrzekłeś.
— A, tak! księżno, czy jednak sądzisz, że posiadam fundusze królewskie, podobne twoim?
— Doskonale! kto leczy milionerów, powinien opływać w złocie.
— Istotnie, panie Ludowiku, zdaje się, iż mieszkańcy Vanvres i Bas-Meudon, zamierzają wystawić pomnik Eskulapowi-zbawcy.
— Wierz mi, panie Salvatorze, jeśli zechcesz, ale obawiam się, czy nie złą przypadkiem oddałem przysługę ludzkości, ratując zacnego pana Gerarda; wyraz twarzy jego wcale nie przypada mi do gustu, i nie dziwiłbym się, znalazłszy obrzydliwego złoczyńczę, w skórze uczciwego człowieka.
— W każdym jednak razie, dobry, czy łotr jest uratowany.
— Niestety! rzemiosło lekarza bywa niekiedy nader gorzkiem.