Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/674

Ta strona została przepisana.

— No, bądź szczerym, zagadnęła Chante-Lilas, ile zapłacił za twe odwiedziny?
— Księżno, ponieważ zapomniałem chorego uwiadomić o miejscu mojego zamieszkania i nie wróciłem tam już od czasu, w którym nabrałem przekonania, że nic mu nie stanie się złego, rachunek zatem pozostaje do załatwienia.
— A więc, daj mi upoważnienie, a odbiorę należność.
— Niech i tak będzie, lecz nie w tej chwili.
— A kiedy?
— Przy ostatecznem rozłączeniu, będzie to mój dar pożegnalny.
— Trzymam cię za słowo... lecz tymczasem, oto przejeżdża dorożka. Stój!
Powóz zatrzymał się, zwrócił na lewo i zbliżył o cztery kroki do rozmawiających.
— No 1 trzeba już zgodzić się na żądanie twoje, księżno, mówił Ludowik. Następnie, zwróciwszy się do Salvatora, rzekł: Do zobaczenia, jaśnie panie posłańcze! Niech będzie co chce, ja wracam do pierwszej myśli i uważani pana za przebranego księcia.
Salvator uśmiechnął się; dwaj młodzi ludzie ścisnęli sobie ręce.
Chante-Lilas po przez ramię przesłała mordercze spojrzenie Salvatorowi; Ludowik pochwycił to spojrzenie i z udanym gniewem, krzyknął:
— Cóż to znaczy, księżno!
— A! odpowiedziała dziewczyna, przyznaję się, iż kłamać nie potrafię; posłaniec ten bardzo mi się podoba, i gdyby nie przysięga wierności na trzy tygodnie, jaką złożyłam tobie, wiem co poruczyłabym natychmiast temu posłańcowi.
— Gdzie jechać, obywatelu? przerwał woźnica.
— Wydaj rozkazy, księżno, odezwał się Ludowik.
— Do rogatki św. Jakóba! zawołała dziewczyna.
Powóz ruszył we wskazanym kierunku.

XIII.
Jakie atomy przymocowały Zwierzynkę do Haczyka i przynitowały Haczyka do Zwierzynki.

W chwili gdy dorożka unosząca Ludowika z Chante-Lilas znikła na skręcie ulicy św. Dyonizjusza, Salvator