Na nieszczęście, znikła już Bebe, pośredniczka przyjaźni Haczyka i Zwierzynki, z czego wynikło, iż łapacz kotów nie tylko odmówił gałganiarzowi siedmdziesięciu pięciu centimów, ale nadto oświadczył, ażeby całkowity dług był mu zwrócony w jak najkrótszym czasie. Otóż suma należna wynosiła, jak mówiliśmy, siedmdziesiąt pięć franków 14 centimów.
Wezwanie to sprowadziło chłód w stosunkach dwóch przyjaciół, z którego przyszło nieporozumienie, z czego mogłoby przyjść do procesu, w którym swoboda Haczyka byłaby mocno zagrożoną, gdy w tem, każdy z wiodących spór napotkał oddzielnie Bartłomieja Lelong, który wyszedł przed tygodniem ze szpitala Cochin, zupełnie wyleczony i ten dał im radę wraz z zaproszeniem. Rada polegała na wzięciu Salvatora za sędziego, zaproszenie zaś wiodło do wypróżnienia z nim, Janem Bykiem, kilku dzbanów wina w oberży pod Złotą Muszlą, na uczczenie szczęśliwego wyzdrowienia.
I otóż czemu Haczyk wraz ze Zwierzynką, wczorajsi wrogowie z tego samego powodu jaki zburzył Troję, zbliżyli się do Salvatora i oberży, wsparci na sobie tak silnie, jak gdyby żadna ludzka zawiść, żadna namiętność rozdzielić ich nie zdołała.
Dwaj przyjaciele przeszli obok Salvatora, jak gdyby zapominając, że on właśnie rozsądzić ma ich ważną sprawę; poprzestali tylko na ukłonie pełnym uszanowania.
Salvator, nie wiedząc co ich sprowadza, odwzajemnił powitanie lekkiem skłonieniem głowy.
Obaj weszli następnie do oberży, szukając oczyma Bartłomieja Lelong, lecz go nie było jeszcze.
— Jakże, odezwał się Haczyk, gdybyśmy, korzystając z chwili, poszli do pana Salvatora przedstawić sprawę naszą?
— I owszem, odpowiedział Zwierzynką, nie okazując wielkiej chęci zgodzenia się na przedstawienie, lecz sądzę, iż niezawadziłoby tymczasem palnąć po kieliszku.
— Ale ty płacisz! gdyż, co do mnie, noc miałem niepomyślną.