Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/683

Ta strona została przepisana.

— Bardzo: honor mój zaspokojony.
— Nie trudnym pan więc jesteś na tym punkcie.
— Za zdrowie twoje Haczyku! zawołał nagle Zwierzynka.
I obadwa gwałtowny szturm przypuścili do wódki, każdy na swój sposób: gałganiarz wrzucając alkohol do gardzieli jak list do skrzynki pocztowej, zaś łapacz kotów cmokając zwolna. Po chwili Zwierzynka zapytał towarzysza:
— Czy widziałeś kurs giełdy wczorajszej? Ja bo nie.
— Zapominasz chyba, że czytać nie umiem.
— A! prawda, wyrzekł pytający z pewnym odcieniem pogardy.
— Pięcioprocentówka stała sto franków siedmdziesiąt pięć centimów, odezwał się jakiś sąsiad w czarnem ubraniu, zabrudzonym krawacie, z podejrzaną miną.
— Dziękuję, panie Guy d’Amour, odpowiedział Zwierzynka.
A nalewając drugi kubek Haczykowi, dodał:
— A więc papiery spadną dziś.
— Głowę daję, że tak będzie, rzekł gałganiarz opieraiąc dłoń na kubku.
— W takim razie, mówił dalej Zwierzynka do agenta, nabieram ochoty do kupna.
— I ja też! zawołał z powagą Haczyk, posławszy w otchłań drugą czarę ognistego napoju.
Zwierzynka nalał mu znowu, pytając:
— Widziałeś, z jaką dumą odkłonił się nam ten wymuszony Salvator?
— Nie, nie zauważyłem.
— Tak, że aż człowiekowi niedobrze się robi. Czyby on miał się za króla posłańców?
— Myślę, że za coś jeszcze lepszego, zauważył Haczyk.
— Gdybyś mojego był zdania, mówił dalej łapacz kotów, podając gałganiarzowi czwartą dawkę alkoholu, załatwilibyśmy sprawę między sobą nie wtajemniczając w nią trzeciego.
— I owszem: uprzedzam cię tylko, iż rozmawianie o interesach sprawiać mi zwykło pragnienie!
— A więc pijmy.
Zwierzynka napełnił mu piąty puhar rozkoszy, rad, że towarzyszowi mroczki snują się już przed oczyma, i rozpoczął na nowo: