człowiek konający, wydawać rozdzierający okrzyk i smyczek wypadł z ręki muzyka.
Czy dusza została zwyciężoną? Człowiek płakał. Dwie łzy płynęły po jego policzkach. Muzyk wziął chustkę, wolno otarł oczy, pochylił się, podniósł smyczek; pociągnął nim po strunach i znowu począł śpiew właśnie w miejscu, na którem go przerwał. Serce było zwyciężone: dusza bujała ponad boleścią na skrzydłach siły! Dwaj młodzieńcy z głęboką uwagą i wielkiem zajęciem wsłuchiwali się w ten samotny dramat, rozgrywający się przed ich oczyma.
— I cóż? rzekł Salvator tonem zapytania.
— To nie do uwierzenia! odpowiedział Jan Robert, ocierając łzy.
— Oto jest romans, którego poszukiwałeś mój kochany poeto; on jest tu, w tym ubogim domu, w tym człowieku, który cierpi, w tej wiolonczeli, która płacze.
— Czy znasz pan tego człowieka? zapytał Jan Robert.
— Ja? Bynajmniej! odpowiedział Salvator, nie wiem jak się nazywa, nie widziałem nigdy, ale nie potrzebuję go znać, ażeby ci powiedzieć, że w nim jest jedna z najsmutniejszych kart księgi ludzkiego serca. Człowiek, który ociera łzy i wraca do dzieła z taką prostotą, jest człowiekiem silnym, przysięgam ci! a iżby taki człowiek płakał, to boleść jego musi być ogromną. Wejdźmy i poprośmy, niech nam opowie dzieje swoje.
— Myślisz pan? zapytał Jan Robert, zatrzymując go.
— O niczem więcej tylko o tem, odpowiedział Salvator, zbliżając się do drzwi i szukając młotka lub dzwonka.
— I pan sądzisz, mówił dalej Jan Robert, powtórnie zatrzymując swego towarzysza, pan sądzisz, że ten człowiek opowie pierwszemu lepszemu swą niedolę?
— Najsamprzód my nie jesteśmy pierwszymi, lepszymi, panie Janie Robercie: my jesteśmy...
Salvator zatrzymał się.
Jan Robert myślał, że się wyrwie jaki błysk, za pomocą którego będzie mógł przeczytać, a przynajmniej przesylabizować kilka słów z przeszłego życia swego towarzysza.
— My jesteśmy filozofami, dopowiedział Salvator.
— A tak! filozofami, powtórzył Jan Robert zdekoncertowany.
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/69
Ta strona została przepisana.