Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/692

Ta strona została przepisana.

postawił na stole żądany przedmiot, mieszczący w swem wnętrzu około pół butelki, i zebrał szkło z podłogi.
Jąn napełnił miarę po brzegi i wychylił do dna.
— Ślicznie, odezwała się Fifina, dobry początek! Znam ja to: po dwudziestu minutach trzeba będzie odnieść cię do domu pijanego jak bela... Po uraczeniu takiem chrapać będziesz ze dwanaście godzin, ja zaś tymczasem przejdę się po bulwarze Temple.
— Czy ona kamień ma w miejscu serca? spytał Lelong Zwierzynki głosem płaczliwym. Wiem, że uczyniłaby, co mówi!
— Dlaczego nie? odpowiedziała Fifina.
— Gdybyś miał taką żonę, Zwierzynko, powiedz szczerze, cobyś z nią zrobił?
— Ja? Schwyciłbym za tylne nogi, jak królika, i bywaj zdrów!
— Tak, mruknęła dziewczyna, radziłabym wam obu spróbować, jak to smakuje.
— Chłopcze, wina! krzyknął Jan Byk.
W chwili objawiania się tych pierwszych przypadłości gniewu, z ulicy św. Dyonizjusza na plac Targowy zawracał wysoki, chudy, kościsty młodzieniec, z wydłużoną szyją na podobieństwo gitary, nosem zagiętym jak róg myśliwski, głupiemi oczyma wysadzonemi z głowy, jak u wołu, przy włosach koloru musztardowego, słowem człowiek, którego wszyscy przechodnie witali śmiechem, mimo całej powagi, jaką nadać sobie usiłował.
Co przyczyniło się jeszcze do nadania dziwacznego pozoru tej osobistości, to kapelusz szczególnego kształtu, służący jej za ramę i cieniem swym osłaniający całą nieledwie postać. Dach ów osadzony na głowie był jednym z tych trójrogów, jakie znali tylko współcześni Jeannota.
To też, gdy nowy działacz, jakiego wprowadzamy na scenę, zanurzył się w głąb fali targowiska, całemu przejściu jego do oberży pod Złotą Muszlą, towarzyszył jeden wybuch olbrzymiego śmiechu, ogarniający masy szybko, jak iskra elektryczna.
Lecz człowiek ten na podobieństwo grabarza, który nie czuje się obowiązanym do smutku z powodu boleści innych, nie potrzebował też być wesołym, jak ci, co go otaczali. Przerzynał więc ścieśnione szeregi śmieszków, z obojętno-