ścią cywilizowanego człowieka wśród dzikich, i dobiegł celu w kilkunastu podskokach.
Celem owym musiał być niezaprzeczenie Salvator, bo stanąwszy u wrót Złotej Muszli, przed noszami nieobecnego posłańca i z komicznym giestem odkrywając głowę jedną ręką, drugą zaś chwytając pęk włosów musztardowych, zawołał:
— No! patrzajcie, toć to jego naprawdę nie ma!
Poczem wszedł na małą wyniosłość i rozglądać się zaczął do koła: nie ma Salvatora? pytał otaczających go, zebranych jak na widowisko, lecz żaden z widzów nie był w stanie dać zadawalniającej odpowiedzi. Naraz, przyszła mu myśl, iż znajdzie może posłańca w izbie szynkownej; pochwalił się też w głos, mówiąc:
— Widzicie jaki ja głupiec!
I zstępując ze wzgórka, podstawy wybornie zastosowanej do postaci, jaką dźwigał co tylko, zwrócił się ku drzwiom oberży.
Cień rzucony na okno przy jego przejścu, wstrząsnął Bartłomiejem Lelong jak ukłucie skorpiona; cieśla odwrócił się i wykrzyknął:
— O! ależ oczy mnie nie mylą! lecz niech wejdzie, szukać go nie będę.
Osobistość tak mocny gniew wzbudzająca w Janie, stanęła rychło we drzwiach, i jak gdyby posiadała budowę żółwia, pozostawiając ciało w pierwszej izbie, wysunęła głowę do drugiej, szukając wytrzeszczonemi oczyma człowieka, którego znamy pod nazwą Salvatora, kiedy cieśla, sądząc, iż on wypatruje kobiety, a tą kobietą jest właśnie Fifina, zbladłszy jak trup, wrzasnął straszliwym swoim basem:
— Fafiou!... A zwracając się do dziewczyny, dodał: O! to dlatego, że naznaczyłaś mu schadzkę, zgodziłaś się wyjść ze mną, bezwstydnico!
— Może i tak! odrzekła Fifina.
Jan Byk nie wydał żadnego głosu, jeden tylko skok uczynił i wpadł na biednego Fafiou; a porwawszy go za kołnierz, wstrząsnął gwałtownie, jak to czynią uczniowie w miesiącu maju z młodym kasztanem, dla otrząśnięcia chrabąszczów. Fafiou nie miał nawet czasu opatrzeć się, bo zanim spostrzegł niebezpieczeństwo, znalazł się w ręku strasznego nieprzyjaciela.
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/693
Ta strona została przepisana.