śladowca swoim, ale użytkował za to jego głupotę, a szczególniej jego postać zwierzęcą, robiąc z tej głowy dziwacznej rodzaj katarynki mówiącej.
Liczni aktorowie z najoddaleńszych miejscowości, przychodzili uczyć się od niego paplania głupstw, jakie tuzinami padały w uszy widzów, na podobieństwo petard wybuchających pod nogami przechodniów w dnie uroczyste zabaw ludowych.
Gdy Kopernik z Fafiou (Kassander i Gille) byli na scenie, gradem padały na słuchaczów dwójznaczniki, za pytania dziwaczne, odpowiedzi dziwaczniejsze jeszcze, przeróżna gra wyrazów, nareszcie owe błazeńskie wyginania, zwane za kulisami „huśtawką“, widok których kolki śmiechu sprowadzićby mógł u splinowatego nawet Anglika i sprowadzał je też rzeczywiście u patrzących.
Dziwna rzecz, iż pajac nie miał najmniejszej świadomości zasług własnych. Raz stanąwszy na deskach hecy, przestawał być sobą: zmieniał się bezwiednie w Gilla i mówił do Kassandra, jak prawdziwy sługa; pokornie, naturalnie lub zuchwale, stosownie do znaczenia rozmowy; otóż dla czego był on wielkim komikiem.
W dalszym ciągu powiemy w jakich okolicznościach poznał się z Salvatorem i został jego dłużnikiem.
Jeśli urnysł Fafiou do tyła był naiwnym, iż dochodził niekiedy ostatecznych granic głupoty, to serce miał on wyborne i szczerze też lubili go towarzysze. Szczególną też zdolność posiadał do miłości, a jak potrafił być wdzięcznym, okażemy natychmiast.
Podczas srogiej minionej zimy, biedni komedjanci zagrzebani przez miesiąc prawie w śniegu, przez inne miesiące nie zarabiali i dziesięciu soldów na dobę, kiedy Salvator, bez ich wiedzy nawet, pospieszył im z pomocą.
Najwdzięczniejszy ze wszystkich towarzyszów nieszczęścia, pajac nasz, przychodził odtąd codziennie do zbawcy swego z zapytaniem, jakąby mu oddać mógł przysługę, w zakresie drobnej działalności swojej.