Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/702

Ta strona została przepisana.

— Tego czem on mnie obdarza?
— Tak.
— Wszakże ja nigdy nic od niego nie dostałem?
— Przepraszam: jeżeli się nie mylę, udziela ci przy końcu każdego wystąpienia kopnięcie nogą w jedno i to samo zawsze miejsce.
— Z tyłu... prawda, panie Salvatorze.
— Otóż, gdy dziś przyjdzie do tego, chodzi o to, ażebyś zaczekał póki on sam nie odwróci się i oddał mu tęż przyjemność.
— Hm?... zawołał Fafiou, myśląc, że źle zrozumiał.
— Uderzenie nogą w...
— Tak.
— Panu Kopernikowi?
— Jemu samemu.
— O! to rzecz niepodobna do wykonania! odrzekł nieszczęśliwy pajac, blednąc.
— Dlaczego?
— Przed wrotami jest on zawsze moim naczelnikiem, na scenie zaś panem, skoro on grywa Kassandra, a ja tylko Gilla... Zresztą, wypadek jest przewidziany.
— Jakto? pytał zdziwiony posłaniec.
— Tak: w umowie zamieszczono, iż pełnić mam obowiązki balwierza i perukarza, grać przytem role Gillów, Jeannotów, błaznów, kuglarzów, i czerwonych-ogonów, a oprócz tego otrzymywać tylne uderzenia, „bez ich zwrotu“...
— Bez zwrotu?
— Bez zwrotu! mam wreszcie umowę przy sobie, i mogę przekonać pana.
Fafiou wydobył z kieszeni zatłuszczony papier, a Salvator, rozwinąwszy go końcami palców, odezwał się po chwili:
— Prawda, napisano „bez zwrotu“.
— O! tak, jest, jest... Otóż, panie Salvatorze, wymagaj odemnie krwi z serca, lecz nie złamania ugody.
— Zaczekaj... spostrzegam także jeden warunek, ustanawiający miesięczną płacę twoją na franków piętnaście.
— Płacę miesięczną od Kopernika?
— A przypominam sobie, iż mówiłeś, że nie dochodzą cię pieniądze we właściwym czasie.
— To prawda, prawda, niestety!
— A tymczasem uderzenia odbierasz codziennie?