Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/704

Ta strona została przepisana.

— Pan?
— Tak, ja.
— Chcesz pan więc zostać dyrektorem teatru?
— Być może.
— I zamawiasz mnie?
— Czemu nie... zapewniam ci trzydzieści franków miesięcznej płacy, a jeżeli zechcesz to złożę ci wynagrodzenie całoroczne z góry.
— A wtedy, gdy posiądę trzydzieści franków miesięcznie, wykrzyknął pajac oszalały radością, ale wtedy...
— Co?
— O! mój Boże!
— Cóż takiego?
— Czy będę mógł... będę mógł poślubić Musettę?
— Bezwątpienia, lecz uspokój się: nie odprawi cię Kopernik, gdyż ty właśnie, mój chłopcze, jesteś najlepszym komikiem z całego towarzystwa, nie tylko że pozostaniesz na miejscu, ale nadto, nazajutrz po sprawie możesz domagać się podwojenia zapłaty.
— A jeśli podwoić nie zechce?
— Ja tam będę z moimi trzydziestoma frankami na miesiąc i trzy stu sześćdziesięcioma pięcioma rocznie.
— Pan daje mi majątek! więcej nawet bo szczęście!
— A ty odrzucasz własne szczęście?
— O! nie! zgadzam się, przyjmuję, zawołał uradowany pajac, a jeśli wyznać ci należy całkowitą prawdę, to powiem, iż cieszę się bardzo ze sposobności zwrócenia papie Kopernikowi choć raz wielolicznych kopnięć, jakie mi wydzielał. To też przyrzekam, iż tego wieczoru otrzyma należytość podwójną...
— Nie, pojedynczą tylko, jedno uderzenie, przerwał mu Salvator, nie daj się uwieść szczęśliwym okolicznościom.
— A więc dobrze, jedno, lecz takie, które starczy za dwa, przysięgam.
I Fafiou uczynił gest człowieka wymierzającego cios straszliwy.
— To już zależy od ciebie, byleby pojedynczy.
— Niepotrzebujesz pan nic więcej?
— Nie, kopnięcie musi być jedno.
— Na co u djabła się to panu przyda?
— To moja tajemnica.
— A więc dobrze, niepoważę się na więcej...