chwilą ulubionego przez was artystę, a towarzysza mojego Fafiou, który miał grać rolę służącego, rolę niezbędną, w sztuce gdzie wchodzi cztery tylko osoby, a ów sługa właśnie główną przedstawia postać.
Wielki szmer powstał w tłumie, dowodzący, że nie był on obojętnym na nieszczęście Fafiou.
Kopernik dał znak, iż chce mówić dalej, a gdy widzowie uciszyli się rzekł:
— Cóż to za wypadek zdarzył się Gillowi? spytacie. Otóż szlachetni panowie, wypadek fatalny, jaki przytrafić się może każdemu, wam, mnie, panu, pani, naszym przyjaciołom i wrogom; gdyż wszyscy jesteśmy śmiertelni, jak mi to w zaufaniu, mówił dnia pewnego Metternich.
Nowe wzruszenie przebiegło falującą masę.
— Tak, szlachetni panowie, zawołał Kopernik korzystając z wywartego wrażenia, dla całkowitego zawładnięcia umysłami słuchaczów, tak, Fafiou, wasz drogi ulubieniec, skonał w tej chwili!
Nowina tak niespodziewana wywarła głuche westchnienia z piersi pań i panów, na co Galileusz, dziękując im ręką i wzrokiem, w następujący przemówił sposób:
— Otóż to fakt, szlachetni milordowie i panowie, fakt obrany ze wszelkich przyborów sztuki i przedstawiony wam w całej okrutnej swej nagości. Od pewnego już czasu zauważyliśmy, iż Fafiou krył się po kątach, smutniał, chudł, dziąsła obłaziły mu z zębów, a broda coraz bardziej zbliżała się do nosa; jak to mówiłem niegdyś u nieszczęśliwego ojca Aubry, którego poznałem na brzegach Mississipi! I cóż było artyście? czy żołądek nie trawił? czy płuca nie mogły chwytać powietrza. Nie, Fafiou już wyrósł należycie. Czy nędza go prześladowała? czy zmuszony był chodzić po mieście bez kapelusza, boso, w jednej koszuli? Nie, mogliście przekonać się o tem sami, że Fafiou w nowym trójrogu, w nowych trzewikach, w nowej kamizelce, które upoważniłem go wybrać z szatni, paradował po ulicach. Czy nieboszczyk opłakiwał straconych krewnych? ojca czy matkę, wuja lub ciotkę? I to nie, szlachetni milordowie i panowie! Fafiou nie miał już ojca, ani matki, ani wuja, ani ciotki, ani żadnego z bliskich sercu. Lecz spytacie: Cóż tedy było pajacowi?
— Tak, tak, wrzeszczała rozgorączkowana tłuszcza.
— Stało się z nim to czemu podlegamy wszyscy: Fafiou
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/708
Ta strona została przepisana.