Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/719

Ta strona została przepisana.
I.
W którym czytelnik nielubiący uroczystych wystąpień, bez względu jakieby one mogły mieć skutki w polityce, raczy przejść się tymczasem na spacer.

Muzyka niezgodna w tonach, odzywająca się w głębi, wyszła wreszcie na zewnątrz.
Przez ciąg dziesięciu minut trwał jeden okrzyk śmiechu i burza oklasków.
Każdy z dwóch artystów podszedłszy na brzeg sceny, trzy nizkie ukłony złożył publiczności, następnie Fafiou cofnął się a Kassander pozostał na przodzie i rozpoczął monolog następujący, wyjątek z ulicznej literatury, kwitnącej w r. 1827, spisany przez jednego z przyjaciół naszych, a który radzi jesteśmy stawić przed oczy czytelników, w całej jego prostocie.

SCENA 1.
Kassander, marzący na przodzie sceny; następnie Gille w głębi.


Kassander. Niech mnie djabli porwą jeśli wiem gdzieby znaleźć sługę, któryby był uczciwy, sprytny i mało jedzący, t. j., któryby posiadał trzy cnoty teologiczne dobrych służących! Im dalej postępujemy, tem dalej i świat postępuje, a idzie od złego do gorszego: o należytą usługę bardzo teraz trudno!... Gdzie licho wyniosło poczciwych lokajów? Czyby do krainy w jakiej nie ma panów? Sprawa to ważna do tego stopnia, iż myślałem nieraz, czyby nie usługiwać sobie samemu, lecz po rozwadze, że skąpym jestem niezmiernie, zdjęła mnie obawa o zapłatę, której nie wymógłbym nigdy na własnej osobie, a przytem zamarłbym z głodu niechybnie, gdyż pierwszym warunkiem w ugodzie ze służącym jest u mnie, aby żywił się on swoim