kosztem! Porzućmy więc te zamiary i szukajmy lokaja mniej odemnie wymagającego. (Rozglądając się w około). Cóż ja widzę?... E! to istotnie posługacz jakiś; biegnie jak postrzelony, spoglądając w górę. Hej! przyjacielu!... Nie słyszy, wciąż gapi się... Przyjacielu!... Miejmy nadzieję, że napotka kamień i przewali się... O! masz tobie, leży. (Podchodzi do Gilla i podnosząc go): Gdzie tak biegniesz, szalony?
Grille. Panie, widzisz przecie, że biedź już przestałem.
Kassander (na stronie). Słusznie mówi; chłopiec rozsądny widać. (Głośno). Wybacz: wziąłem jeden czas za drugi. Za kim pędziłeś?
Gille. Za, ptakiem!
Kassander (na stronie). Rozumiem teraz, dlaczego chłopiec oczy zwrócone miał w powietrze. (Głośno). A jakże ptak ów wymknął się?
Grille. Bo otworzyłem drzwiczki od klatki.
Kassander. Pocóż otworzyłeś?
Gille. Bo klatka zabrzydzoną była i zła woń dręczyła ptaka.
Kassander. Widać ztąd, że pozostajesz w służbie?
Gille. A! panie, po nieszczęściu, jakie mnie oto spotkało, uważać się mogę za wolnego, a jeśli potrzebujesz moich usług...
Kassander. Do kroćset! muszę wiedzieć naprzód zkąd wyszedłeś?
Gille. Z domu.
Kassander. Nie wątpię... ale z czyjego?
Gille. Dom należy do pewnego biskupa.
Kassander. A jakież tam spełniasz obowiązki?
Gille. Byłem dotąd kucharzem dworu.
Kassander. Ho! ho! musisz gotować wyśmienicie! Ileż; żądałbyś odemnie?
Gille. Za co?
Kassander. Za usługę.
Gille. O! bądź pan spokojny; wezmę wszystko, co tylko wpadnie mi pod rękę.
Kassander. Pytam, na jakiej stopie myślisz wejść do posług u mnie?
Gille. Wejdę na własnych stopach, panie.
Kassander. No, więc dobrze, sądzę, że pogodzimy się gładko.
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/720
Ta strona została przepisana.