Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/726

Ta strona została przepisana.

Gille. Wybornie.
Kassander. A więc mogę przywołać córkę?
Gille. Przywołaj pan.
Kassander. Zirzabello! (Do Gilla). Spodziewam się, iż będziesz zadowolony.
Gille. Utrzymujesz pan, że piękna?
Kassander. Żywy mój portret.
Gille. Do pioruna, nic szczególnego.
Kassander. Rozumie się, że upiększony.
Gille. Dzięki Bogu.
Kassander (woła głośniej). Zirzabello! Hola! Zirzabello I trzeba zachrypnąć, gdy zajdzie konieczność przywołania tej kuropatewki.

SCENA 2.
Ciż sami, Izabella.

Izabella (zbliżając się po cichu i przykładając usta do ucha ojca swego, krzyczy:) Otóż jestem!
Kassander. Przeklęta jędzo! chciałaś, żebym pękł ze strachu.
Izabella. A dlaczego ojcze wrzeszczysz, jak kij, który zgubił swojego ślepego pana?
Kassander. A czemu nie przychodzisz na pierwsze wezwanie?
Izabella. Ponieważ straciłabym rychło nogi, gdybym przybiegać miała na tak częste przywoływania. Co potrzebujesz ojcze?
Kassander. Patrz.
Izabella. Na co?
Kassander (ukazując Gilla). Na tego ślicznego chłopca.
Izabella. Na tego piekarczyka?
Kassander. Jakże podoba ci się ten młodzieniec?
Izabella. O! poczwara!
Kassander. To mąż twój przyszły.
Izabella. Co znowu!
Kassander. Tak, dałem mu już słowo.
Izabella. To możesz je cofnąć.
Kassander. Co mówisz?
Izabella. Ja mam poślubić takiego zapustowego błazna? Nigdy, to skóra i kości.