Gille. Wychudzony jestem, panieneczko, to prawda, ale przy dobrej woli wszystko zmienić można.
Izabella. Z taką postacią idzie się do szpitala, wiesz mój miły!
Kassander (do Gilla). A tobie, jak się podoba moja córka?
Gille. Cudowna!
Kassander. A więc! na rogi szatana przysięgam! że będzie twoją małżonką. Zostawiam was, trzymaj ją sobie.
Gille. Dobra rada, a jak mnie opuści, to ludzie powiedzą, że była na utrzymaniu.
Kassander (na stronie). Nigdy nie rozumie rzeczy! (Odchodzi).
Izabella. O! jakże nieszczęśliwą jestem w mojem nieszczęściu! i jak moja matka dowolnie rozrządzająca wyborem ojca dla swej córki, mogła mi dać podobnego rodzica.
Gille. Niesłusznie, panno Zirzabello miotasz takie złorzeczenia na obywatela, który był autorem dni twoich. Czy zamordować cię chce, dając za małżonka tak dorodnego młodzieńca?
Izabella. Ja, twoim małżonkiem... to jest ty, moją żoną?....
Gille. Przepraszam! sądzę, że mylisz się panienko Zirzabello.
Izabella. Tak, lecz ty rozumiesz mimo pomyłki. Nigdy!
Gille. Gdybym jednak, w cztery oczy, z prawą ręką na sercu, a lewą za pasem, wyznał, że pokochałem się nagle..
Izabella. A w kim?
Gille. W tobie!... Patrz, oto stoję już z prawą ręką na sercu, z lewą za paskiem, spoglądam w oczy twoje, i mówię: kocham cię panno do wściekłości! Cóż odpowiesz teraz?
Izabella. Na pochlebne to wyznanie odpowiem w ten sam sposób, tylko, że zupełnie inaczej. Uważam cię za pochodzącego ze szlachetnej rasy, i myślę, że mówię do kawalera; ztąd też położę w tobie całe zaufanie.
Gille. Słucham pilnie: mów!
Izabella. Czy chcesz, ażebym była otwartą?
Gille. Bądź.