człowieku, którego wyprowadziliśmy na scenę, to co skromność jego powiedziećby mu nie pozwoliła.
Siedm lat przed zaczęciem olbrzymiej historji, w jaką odważyliśmy się zapuścić, ten sam pokój zamieszkały dziś przez wiolonczelistę i wzbudzający podziwienie dwóch młodzianów, wcale do siebie nie był podobnym.
Zamiast firanki z białego muślinu osłaniającej łóżko i nadającej alkowie pozór małej kapliczki, zamiast figury Matki Boskiej stojącej nad kominkiem i wyciągającej obie ręce nad mieszkańcami tego pokoju, jakby wiekuiste błogosławieństwo; zamiast tych dwóch lichtarzy z różowemi świecami, które obok muślinu i figury Panny Naświętszej, nadawały ustroniu cechę spokoju i błogości, była to prosta izba, z podłogą kamienną, wąska, zimna i wilgotna, bez wonnych kwiatów, bez śpiewnych ptaszków, bez obicia papierowego.
Jedyną ozdobę ścian stanowił stary sztych, przedstawiający „Melancholję,“ Alberta Dürera i małe kwadratowe zwierciadło, w żółtych drewnianych ramach.
Głąb pokoju zawieszona była wielką firanką z zielonego płótna, która, gwoźdźmi przybita do belek stropowych, spadała aż do tafli kamiennych, służących za posadzkę; dla odjęcia nawiedzającemu smutnego widoku jakiejś nędznej łożnicy.
Pokój ten, słowem, był najnędniejszem i najsmutniejszem mieszkaniem, jakie można sobie wyobrazić; serce się krajało przy obejrzeniu się dokoła, daremnie bowiem szukałbyś jakiego punktu, na którymby z przyjemnością oko spocząć mogło: mury potniały nędzą; belki stropowe gnąc się pod ciężarem, które dźwigały od jakich może lat trzystu, groziły zawaleniem; atmosfera była ciężka i zepsuta.
Na widok lufcika wykrojonego we drzwiach, przejmował dreszcz, jakby na widok celi więziennej. Była to, w samej rzeczy, nietyle cela surowego pustelnika, jak raczej komórka warjata.
Z wyjątkiem starego, dębowego stołu, czarnej tablicy przeznaczonej do pisania kredą, pulpitu, na którym stał duży wolumin zawierający zapewne dzieła Haendla albo psalmy Marcella; z wyjątkiem dosyć długiej ławy na ośm lub dziesięć osób, wysokiego taburetu i słomianego krzesła, wnętrze pokoju było tak nagie jak i ściany.
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/73
Ta strona została przepisana.