Rozkosznie było przechadzać się w tę pierwszą noc ocieploną, i zapewne też, ażeby doznać tego uczucia, pełnego zarazem przyjemności idealnych i zmysłowych, człowiek jakiś, ubrany w długi szary surdut, blizko od godziny przechadzał się w dół i na górę ulicy Pocztowej, ustępując za węgieł domu lub wchodząc we framugę bramy, jeżeli kto zaszedł mu drogę.
Rozważywszy jednak, można się było zdziwić, że ten miłośnik natury dla odetchnięcia pierwszym powiewem wiosennym, wybrał ulicę tak pustą a nadewszystko tak błotnistą, jaką była wtedy ulica Pocztowa, chociaż deszcz od tygodnia nie padał.
Przechodząc około domu, któryśmy opisali, zatrzymał się małą chwilkę, ale snąć dostateczną do zbadania tego co chciał; gdyż zwróciwszy się z drogi, to jest w stronę Kolegjum Rollina, szedł prosto przed siebie, spotkał drugiego człowieka, zapewne także zwolennika nocnych piękności natury, i wyrzekł doń jedno tylko słowo:
— Nic.
Człowiek, do którego stosował się ten wyraz, udał się w górę ulicy Pocztowej, gdy poprzedni schodził właśnie na dół.
Następnie drugi ten człowiek, wykonawszy ten sam manewr, to jest rzuciwszy przelotnie okiem na dom, postąpił jeszcze kilka kroków, wszedł w ulicę Puits-qui-Parle, i tam spotkawszy trzeciego zwolennika natury, wyrzekł do niego półgłosem tenże sam wyraz.
— Nic.
I szedł sobie dalej, gdy trzeci człowiek przechodząc około niego, kierował się do owego domu, popatrzył nań, jak dwaj poprzedni, i szedł w górę ulicy Pocztowj, aż do zbiegu ulicy Ulm. Tam, zetknąwszy się twarz w twarz z czwartym, wyrzekł wyraz, który już słyszeliśmy dwa razy:
— Nic.
I ten czwarty człowiek, z kolei minąwszy trzeciego, skręcił na ulicę Pocztową, obszedł dom, spojrzał jak poprzednicy, i ruszył dalej w dół ku Kolegjum Rollina, gdzie spotkał pierwszego miłośnika natury, przechadzającego się w szarym surducie. Wyrzekł toż samo słowo, którego nie potrzebujemy powtarzać, ominął pierwszego w surducie
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/739
Ta strona została przepisana.