Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/742

Ta strona została przepisana.

pogadać, jako dobry mieszczanin, zapuścił obie ręce w kieszenie i udał się w pochód ze swym patrolem.
Przechadzka była niedługą. Dowódzca gromady wszedł w ulicę Puits-qui-Parle, stanął tak, ażeby nie stracić z oczu tajemniczego domu, dał znak towarzyszom, ażeby rozeszli się w głąb ulicy, tak jednak, iżby byli na zawołanie i zatrzymał jednego tylko przy sobie.
Był to wielki, długi drab, chudy, blady, zezujący, z głową Bazyla na karku.
— A teraz, my dwaj, rzekł dyletant, z tobą tylko, Avoine.
— Na wasze rozkazy, panie Jackal, odpowiedział agent.

III.
Barbetta.

— Ty zwietrzyłeś słoninkę, mówił dalej pan Jackal, słuszna więc, ażebym do ciebie się zwrócił dla napawania się jej zapachem. Jakim sposobem dobrałeś się do tej awantury? Krótko a węzłowato.
— Oto tak, panie Jackal. Wiecie, że ja zawsze miałem zasady religijne?
— Nie, dotąd nie wiedziałem.
— O! panie, to takim sposobem, daremnie czas straciłem.
— Nie, skoro odkryłeś coś... Jeszcze ja nic nie wiem, ale jest rzeczą widoczną, że sześćdziesiąt osób nie zbiera się na ulicy Pocztowej i nie wchodzą wszystkie do tegoż samego domu, ażeby nawlekać paciorki.
— Byłbym jednak w rozpaczy, gdyby pan inspektor nie wierzył w moje zasady religijne.
— Idź do djabła ze swemi zasadami religijnemi!
— Jednakże, panie Jackal...
— A co mają za znaczenie, pytam się, twoje zasady religijne w sprawie, która nas teraz zajmuje?
Pan Jackal uniósł okularów, by spojrzeć towarzyszowi prosto w oczy.
— Jużci, że mają, panie Jacka], odpowiedział Avoine, boć one to wprowadziły mnie na trop tej sprawy.
— No, to powiedz mi słowo o swoich zasadach, tylko jeśli być może, nie powiadaj dwóch.
— Trzeba panu nasamprzód wiedzieć, panie Jackal, że