Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/746

Ta strona została przepisana.

— Czy sądzisz, że będziesz mógł wejść?
— Jestem pewien.
— Którędy?
— Jest otwór w dachu: wskoczę na strych i będę czekał.
— Doczekasz się niedługo.
— Kiedy?
— Za dziesięć minut.
— Niechże będzie i za dziesięć minut! Jak na kościele św. Jakóba uderzy jedenasta, to skoczę.
I znikł.
— Dobrze! rzekł pan Jackal. Carmagnole pilnuje ich na lewo, Papillon z tyłu, Volauvent dostanie się do samego domu. Zdaje mi się, że czas już wejść.
I z miejsca, na którem stał, pan Jackal wkładając w usta środkowy palec ręki, świsnął z całej siły, a na jego świst odpowiedziało mu ośm lub dziesięć podobnych.
Potem, ze wszystkich ulic wbiegających do ulicy Pocztowej, przybiegli ludzie, którzy w połączeniu z pierwszymi, dochodzili do liczby piętnastu. Czterej z nich uzbrojeni byli w sękate pałki; czterej inni mieli za pasem pistolety; czterej jeszcze szpady pod płaszczami; dwaj nieśli pochodnie. Ludzie ci uszykowali się w porządek następujący:
Dwaj z pochodniami gotowi w każdej chwili je zapalić, stanęli, jeden po prawym, drugi lewym boku pana Jackala; ośmiu uzbrojonych szło po dwóch za nim; Avoine szedł na czele tych, co stanowili straż tylną.
Przygotowania te oblężnicze nie odbyły się bez trochy szelestu: ale pan Jackal, odwróciwszy się i widząc każdego na miejscu:
— Baczność! rzekł, a ci co mają zasady religijne, jak Avoine, niech zmówią pacierz, jeżeli się boją.
Po tych słowach, dobywając z kieszeni „casse-tete“, podszedł do drzwi tajemniczego domu, uderzył trzy razy gałką ołowianą znajdującą się na końcu casse-tetu i rzekł:
— Otworzyć, w imię prawa!
Potem przyłożył ucho do zamku.
Żaden oddech ludzki nie przeszkadzał panu Jackalowi usłyszeć szmery z wewnątrz: piętnastu alguazylów zdawali się przemienieni w tyleż posągów; ale nic nie przerwało milczenia, jakie nastąpiło po tem trzykrotnem uderzeniu we drzwi.