Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/748

Ta strona została przepisana.

— Zapalić wszystkie pochodnie! rzekł.
Zapalono: nie, były to rzeczywiście drzwi.
Inny byłby wykrzyknął lub skrzywił się na ten zawód, albo przynajmniej podrapał się po nosie. Ale wązkie wargi pana Jackala ani drgnęły, płowe jego oko nie zmieniło wyrazu; twarz jego, przeciwnie, wyrażała najswobodniejszy spokój.
Klucze i wytrychy oddał on Brin-d’Acierowi, z prawej kieszeni kamizelki wydobył tabakierkę, wziął szczyptę tabaki, którą zdawał się rozcierać i rafinować między wielkim i wskazującym palcem; potem, zaniósłszy do nosa, wciągnął z rozkoszą.
W samym środku tego zajęcia, przerwał mu okrzyk zdający się wychodzić od samych szczytów domu, oraz dziwny łoskot, który rozległ się z drugiej strony zatarasowanych drzwi. Było to jakby upadnięcie ciała z piątego piętra, i zarazem stuk czaszki rozbijającej się o kamień... Potem nic! żadnego dźwięku; milczenie przerażające, cisza śmierci...
— Do djabła! mruknął pan Jackal, na ten raz ze skrzywieniem trudnem do zrozumienia, tak było ono złożonem, to jest wyrażającem pomieszanie, przykrość, litość, niesmak i zdziwienie; do djabła! powtórzył na dwa lub trzy różne tony.
— Cóż to takiego? zapytał siniejąc czuły Avoine, który studjował oblicze zwierzchnika, ale zrozumieć go nie mógł.
— To, odpowiedział pan Jackal, że biedny chłopiec prawdopodobnie zabił się...
— Kto się zabił? zapytał Avoine zezując wewnątrz.
— Kto? A jużciż nie kto inny, tylko Volauvent! odrzekl inspektor.
— Volauvent zabity?... szepnęli chórem alguazyle.
— Domyślam się tego z przerażeniem.
— A dlaczego Volauvent miałby się zabić?
— Nasamprzód jego to zdaje mi się głos poznałem w tym okrzyku, któryśmy słyszeli, a jeżeli spadł z wysokości jakich sześćdziesięciu stóp, jak przypuszczam, to można stawić sześćdziesiąt na sto, że zabił się na miejscu, albo że zastaniemy go blizkim śmierci.
Złowroga cisza, jaka zaległa po upadku, nastąpiła też po słowach pana Jackala; potem usłyszano szelest innego upadku, ale lżejszego: rzekłbyś, że ktoś zeskoczył równemi