niedbała, by utorować uczniowi drogę po zaroślach tego nieznanego kraju.
Ze swej strony Justyn, powziął dla starego nauczyciela uczucie silne, jak syn dla ojca, wdzięczne jak uczucie ucznia dla mistrza. To też skoro wybiła godzina rekreacji, Justyn, schowawszy książki i kajety do „fachu,“ jak nazywają w szkołach, trzema skokami przebiegał dziedziniec, i czy dla tego, że rekreacja nie robiła mu przyjemności, czy wreszcie, że jedynym jego przyjacielem był stary nauczyciel, jak tylko godzina rekreacji wybiła, Justyn szedł do jego pokoju i wtedy zawiązywała się między nimi najprzyjemniejsza rozmowa.
To dzieje powszechne, to mitologja, to podróże, były przedmiotem pogawędki; to znowu dzieła starożytnych poetów lub wielkich artystów.
A gdy zajrzał do pokoju wesoły słońca promień, przynoszący z sobą jakoby wspomnienie pól, zapach lasów, to zaraz wiersze Wirgilego i Homera, tych dwóch kapłanów natury, wyrastały na ich ustach jak kwiaty na ziemi w miesiącu kwietniu; starzec podziwiał poetów, patrząc przez naturę, a chłopcu ukazywał naturę, przez strofy poetów.
Niedziela zwłaszcza, w zwojach swej białej tuniki, przynosiła najmilsze w tygodniu godziny. Zimą przy kominku,, latem w lasach Wersalskich, Meudońskich lub innych, cały dzień już mogli przebyć razem. O! jakże korzystali z tej niedzieli oczekiwanej przez sześć dni, by zawiązać długą rozprawę o jakimś punkcie spornym.
Jednego dnia, jaki stary kolega nauczyciela przyszedł go nawiedzić; innego znów odczytywano po dziesięć razy list nadeszły od rodziny, słowem, była nieustanna pogadanka nauczająca lub zajmująca. Jeżeli przypadkiem, a przypadek taki zdarzał się ledwie dwa lub trzy razy na rok, nauczyciel zaproszony został na jaką uroczystość, na obiad urzędowy, do dyrektora lub jakiego dygnitarza uniwersytetu, gdzie nie mógł zabrać z sobą Justyna, uczeń używał niedzielnej rekreacji z drugim chłopcem, swym rówiennikiem, ubogim i osamotnionym jak on, ale o tyle tępym o ile on był obojętnym.
Był to niemal jedyny towarzysz, jakiego miał w całym zakładzie, nie dla tego, ażeby inni uczniowie byli mu antypatyczni, przeciwnie, kochałby był wszystkich, ale byt przez wszystkich opuszczony.
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/75
Ta strona została przepisana.