Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/751

Ta strona została przepisana.

— Jaką myśl? rzeki. Jasna rzecz, że Volauvent nie miał myśli wcale: sądził, że z dachu skoczy na strych, a tymczasem skoczył na samą ziemię... Nie ja to dopuściłbym się takiego głupstwa!
— A ty jakżeś zrobił? zapytał pan Jackal; bo spodziewam się, że nie byłeś tak głupi, ażeby robić to, co robi Barbetta w tej chwili, to jest nie zaglądałeś ze świecą wprzód nimeś skoczył.
— Jeszczeby też!
— Słucham cię tedy, rzekł pan Jackal, który nie słuchał wcale, ale rad był zawód swój ukryć pod osłoną natężonej uwagi.
— Przecież to panu inspektorowi wiadomo, że my wszyscy jesteśmy mniej więcej rybakami albo majtkami na wybrzeżach morza śródziemnego.
— Cóż dalej? zagadnął pan Jackal zerkając oczyma na wszystkie strony i dozwalając paplać podwładnemu jedynie dla zyskania na czasie.
— Cóż my tedy czynimy, mówił dalej Carmagnole, jeżeli mamy załowić lub bezpiecznie zawinąć do brzegu? Oto mierzymy dno. Cóżem ja zrobił? Spuściłem nitkę z ołowiem, a zobaczywszy wszystkiego trzy sążnie próżni i zaraz płyty, skoczyłem zgiąwszy kolana, bom się ocierał przede i o gimnastykę z jednym przyjacielem, który był pompierem.
— Mój kochany Carmagnole, oświadczył pan Jackal, jakkolwiek tęgi z ciebie może być rybak, wszystko mi się zdaje, że na ten raz odejdziemy bez najmniejszej płotki!
— Rzeczywiście, odparł Carmagnole, chciałbym wiedzieć, co się stało z temi sześćdziesięcioma drabami, którzy weszli tu w naszych oczach.
— Wszakżeśmy ich doskonale widzieli, nieprawdaż? zapytał pan Jackal.
— Ależ!...
— Więc co? rozwiali się, frunęli, znikli!... Bywajcie nam zdrowi! sprawa załatwiona.
— Ho! ho! zawołał Carmagnole, sześćdziesięciu ludzi nie znikną tak, jak pierścionek, albo zegarek, chybaby djabła rogatego zjedli.
— Zatem zjedli, rzekł pan Jackal, i znikli.
— Ja wiem, że ta psiawiara kopuła wygląda na kubek