pewne głos ludzki nad głową, bo nagle zmieniając intonację, ryknął raczej, niż krzyknął:
— Na pomoc! na ratunek! zbójca!
Pan Jackal potrząsnął głową.
— On woła na ratunek przeciwko zbójcy, rzekł, to już nie może być Gibassier, chyba, że wzywa ratunku przeciwko samemu sobie.
— Ratujcie, ratujcie! wołał głos podziemny.
— Ty mieszkasz gdzieś tu w okolicy, Avoine? zapytał pan Jackal.
— O dwa kroki ztąd.
— W twoim domu musi być studnia?
— Jest, panie.
— Przy studni jest zatem sznur?
— Sto pięćdziesiąt stóp długi.
— Idź przynieś go.
— Przepraszam pana, ale...
— Tu jeszcze pozostało kółko żelazne: nic łatwiejszego, jak umocować sznur i spuścić się.
Avoine skrzywił się, co miało znaczyć: „Łatwo to dla ciebie, ale nie dla mnie.“
Tymczasem głos odzywał się dalej i to w najwyższym tonie, nie już jako korzący się grzesznik, ale jako bluźnierca klnący w najstraszliwszy sposób.
— A ratujcież mnie, żeby was wszyscy djabli wzięli! Zabijają mnie, do stu siarczystych piorunów!
Wygłosił wreszcie wszystkie przekleństwa, jakich Galileusz Kopernik wymagał od Fafiou, dla nadania większej wagi jego zobowiązaniom.
Pan Jackal przechylił głowę w stronę otworu i krzyknął do zniecierpliwionego pacjenta:
— Cicho bądź, do stu tysięcy djabłów, zaraz otrzymasz pomoc!
— Niech wam Bóg zapłaci, odpowiedział nieznajomy, zupełnie tą obietnicą uspokojony.
Nadszedł też i Avoine, niosąc pod pachą sznur od studni zwinięty w kształcie ósemki.
— Dobrze, rzekł pan Jackal, przeciągnij sznur przez koło. A teraz, masz zapewne mocny pas?
— O! mam, panie Jackal.
— Otóż, przymocujemy sznur do pasa i spuścisz się na dół.
Avoine cofnął się trzy kroki.
Strona:PL Dumas - Mohikanowie paryscy T1-18 v2.djvu/756
Ta strona została przepisana.